Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Operation Flashpoint: Dragon Rising PC

Sebastian Oktaba | 06-11-2009 10:10 |

Wojenko, Wojenko...

Kampania dla pojedynczego gracza, będąca niejako przystawką przed zmaganiami multiplayer, daje nam okazję poprowadzenia bohaterskich żołnierzy USA do kolejnego spektakularnego zwycięstwa. Czyli absolutny standard. Codemasters nie siliło się na oryginalność, wszak w przedstawicieli innych militarnych potęg nikt by nie zechciał się wcielić, prawda? Szereg misji skupia się wokół działań zaczepno-obornnych, wśród których dominują typowe i oklepane od lat schematy. Zazwyczaj należy wykonać ordynarnie banalne polecenia: wyprzeć Chińczyków i samemu nie dać się zabić. Tylko tyle i aż tyle. Asekurowanie drugiego oddziału, niszczenie stanowisk artyleryjskich, przejmowanie przyczółku czy też odbijanie rozbitków widywaliśmy już w dziesiątkach gier. Aby zwiększyć swobodę, przynajmniej pozornie, zadania podzielono na dwie grupy. Priorytetowe cele mają kluczowe znaczenie dla fabuły, stanowiąc spójnik pomiędzy kolejnymi akcjami. Absorbujący scenariusz nie jest niestety atutem Dragon Rising - po prostu do wykonania otrzymaliśmy zlepek misji, gdzie liczą się bardziej same działania niż idea, w imię której walczymy. W ArmA II autorzy próbowali zaangażować gracza w konflikt poprzez podejmowanie różnorakich decyzji, niejednokrotnie czysto moralnych. W Operation Flashpoint dylematy ograniczają się najczęściej do wyboru pomiędzy unikaniem lub czynnym braniem udziału w walce. Nie zawsze warto wdawać się w potyczki czy wykonywać misje drugoplanowe, które mają charakter fakultatywny. O wizji wojny z punktu widzenia człowieka, nie zaś maszyny do zabijania, trzeba zapomnieć. Lwia część zadań stopniem skomplikowania nie przewyższa wcale przeciętnego Fps - brakuje porywających next-genowych (reżyserowane przerywniki) akcentów oraz szczypty dramatyzmu. Generalnie obowiązuje zasada czterech „Z” (znajdź, zniszcz, zabij, zwiewaj), spłycająca rozgrywkę. Planowanie oraz taktyka okazują się zbędne, skoro gra dokładnie pokazuje gdzie należy się udać oznajmiając to wskazówkami na kompasie. Czasami jesteśmy dosłownie prowadzeni za rączkę, co przy otwartej strukturze map trochę dziwi. Pamiętać przy tym należy, iż ciągle gramy główną rolę w tym przedstawieniu - stając się siłą sprawczą niemal każdego zadania. Przynajmniej oszczędzono nam przesadnego patosu, przedstawiając służbę dla kraju jako trudną oraz niebezpieczną pracę. Spocznij.

Scharakteryzowanie Dragon Rising jako symulator pola walki byłoby przesadą, niemniej elementów aspirujących do miana realistycznych mamy sporo. Przejawia się to głównie w systemie obrażeń i prowadzenia ognia. Wystarczy zarobić kilka „pestek”, aby na dobre pożegnać ziemski padół. Nawet oberwanie w kończynę może zaowocować ograniczeniem sprawności, uniemożliwiając bieg. Draśnięcia opatrzymy sami, niestety gdy leżymy na zimnej murawie w kałuży krwi, medyk niemal nigdy nie dociera na czas. Lepiej od razu odpalić ostatni checkpoint zamiast nerwowo oczekiwać pomocy. Do gasnącego obrazu trzeba się przyzwyczaić, bowiem Operation Flashpoint tytułem łatwym nie jest. Poziom trudności zawstydziłby nawet turbodymomena. Ginąć będziemy wielokrotnie na wszelkie sposoby, również zupełnie niespodziewanie. Bezpośrednie starcia to rzadkość, przeważają zaś wymiany długodystansowe lub wyczekiwanie na dogodny moment oddania strzału. Front Skirii nie jest miejscem dla bohaterów kochających kule świszczące wokół głowy. Prowadzenie ognia także daleko odbiega od stylu jaki znamy z gier stricte zręcznościowych. Żeby było ciekawiej, trafienie adwersarza ze znacznej odległości wymaga uwzględnienia trajektorii lotu pocisku. Sensownie, lecz na pytanie czemu kule nie penetrują innych materiałów (np.: drewna) nie potrafię odpowiedzieć. Żołnierze JuEsEj mają zadziwiająco pewną rękę, dzięki czemu celownik pływa znacznie mniej niż chociażby w Crysis. Dystans pokonywany biegiem z pełnym wyposażeniem na plecach okazuje się stosunkowo długi, co akurat należy zaliczyć na plus. Brakuje natomiast sprintu potrafiącego uratować skórę w momencie zagrożenia („hold breath”). Kanonady bywają frustrujące, nie tylko ze względu na styl rozgrywki. Absurdalne zdarzenia tudzież (nie)szczęśliwe zbiegi okoliczności mnożą się na potęgę. Wyobraźcie sobie moje zażenowanie, gdy oberwałem headshota od Chińczyka, który znajdował się dobre 400 metrów od zajmowanej pozycji. Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, poza tym że siedziałem wówczas w amfibii! Kula przeleciała przez wizjer i spenetrowała moją czaszkę, pozostawiając uczucie głębokiego dyskomfortu psychicznego. Imponujące... Tutaj naprawdę trzeba dysponować anielską cierpliwością lub zasobem najbardziej obraźliwych i plugawych przekleństw, jakie tylko przyjdą na myśl. Muszę jednak ze smutkiem przyznać - chwilami męczyłem się niemiłosiernie, żeby przejść do następnej misji. Na duchu starali się mnie podtrzymywać koledzy z oddziału... niezbyt skutecznie...

Jak na pełnoprawną operację militarną przystało, nie działamy w pojedynkę. Podczas wykonywania zadań kooperujemy z pozostałymi grupami uderzeniowymi, a pod osobistą komendę otrzymaliśmy kilku wyjątkowo nierozgarniętych kompanów. Teoretycznie czteroosobowy oddział powinien wykazywać się wysoką skutecznością, niestety S.I. potrafi boleśnie zagrać na nosie. O ile wymiana „poglądów” z żołnierzami ChRL idzie im nawet sprawnie, to już wykonywanie bardziej złożonych poleceń niekoniecznie. Hałastrą dowodzimy przy pomocy specjalnie przygotowanego menu rozkazów. Pomysł sam w sobie całkiem niezły, chociaż przechodzenie pomiędzy kategoriami trudno określić szczytem ergonomii. Wśród komend znajdziemy zarówno formowanie szyku, zajmowanie pozycji, przejmowanie pojazdów, oskrzydlanie czy szturm na budynek. Słowem, jest wszystko czego może zapragnąć dowódca. Problem w tym, że płynne zarządzanie oddziałem w warunkach bojowych bywa często niemożliwe, zaś zdanie się na łaskę komputerowej inteligencji to prawdziwy „hardkor”. Podwładni puszczeni samopas wyczyniają różne cuda, co krok zachwycając swoimi nietuzinkowymi pomysłami. Wstawanie w trakcie ostrzału czy strzelanie z karabinów do silnie opancerzonych pojazdów jest widokiem powszechnym. Jeszcze gorzej, gdy oddamy kierownicę jednemu z naszych „chłopców”. Nie dość, że trasę wybierają mało optymalną, to jeszcze trafienie w cokolwiek z pokładowej broni graniczy z cudem. Istny rollercoaster. Grając samemu trudno wszystko ogarnąć, więc prawdziwa zabawa powinna zostać przeniesiona do sieci. Ci, co zdecydują się kontynuować kampanię muszą brać pod uwagę jeszcze wiele innych niekoniecznie miłych niespodzianek. Sztuczna inteligencja kompanów jak i oponentów bywa katastrofalna. Przykłady? Zauważyłem przeciwnika stacjonującego wewnątrz rozpadającego się budynku, podjechałem więc niedyskretnie od zaplecza transporterem, wparowałem do środka i co widzę? Facet stoi jak wryty gapiąc się przez okno... Jego uwagę przykuła dopiero seria z M16 w potylicę. To jest dopiero spostrzegawczość! Mało tego, zagrożenie przychodzi z różnych, często niespodziewanych, stron. Co najmniej kilka razy oberwałem od sojuszniczego śmigłowca rakietą powietrze-ziemia, mimo iż cel ataku znajdował się dobre 500 metrów dalej! Zabijanie kolegów z drużyny również nie jest naganne, można to robić nawet na oczach innych marines. Wyraźnych konsekwencji brak, nikt nawet nie skomentuje sytuacji... Zapewne to zasługa wielkiego autorytetu, jakim darzą swojego dowódcę.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 0
Ten wpis nie ma jeszcze komentarzy. Zaloguj się i napisz pierwszy komentarz.
x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.