Recenzja Need for Speed: Hot Pursuit - Policyjna gorączka
- SPIS TREŚCI -
Model jazdy figurowej
Model jazdy zastosowany w Hot Pursuit daleko odbiega od tego, który poznaliśmy w zeszłym roku przy okazji Shift - żadnych pseudo-symulatorowych naleciałości czy zaawansowanej fizyki tutaj nie uświadczymy. Wprost przeciwnie, najnowszy Need for Speed jest klasyczną oraz niezwykle łatwą do opanowania zręcznościówką pozbawioną fałszywych ambicji konkurowania z produkcjami pokroju Race On, Forza Motorsport bądź Gran Turismo. Sterowanie nie przysporzy poważniejszych problemów nawet niedzielnym kierowcom uzbrojonym jedynie w klawiaturę i sporadycznie sięgającym po gry stricte wyścigowe. Zresztą, niemal wszystkie samochody prowadzą się pewnie, płynnie wychodzą z dramatycznych poślizgów oraz nie grzeszą nadpobudliwością. Szarżowanie asfaltowymi pasami ile fabryka dała, efektowne ścinanie zakrętów driftem używając przy wyjściu podtlenku azotu, jest cholernie przyjemne, dziko satysfakcjonujące oraz banalne. Niebieski płomień strzela z rury wydechowej, opony piszczą niemiłosiernie, silnik zadziornie ryczy - czego pragnąć więcej? Zarzuty pod adresem Hot Pursuit o absolutną „arcade'owość” z pewnością się pojawią, wszak malkontentów nie brakuje. Wypadałoby tylko najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie, jaką grupę „samochodówek” reprezentuje Need for Speed - jeśli nie totalnych zręcznościówek właśnie?
Poczucie prędkości towarzyszące śmiganiu po autostradach, drogach szybkiego ruchu oraz bezdrożach Seacrest County jest wyraźnie wyczuwalne, aczkolwiek mniej intensywne niż w Burnout: Paradise tudzież wspomnianym kilkukrotnie Shift. Zazwyczaj przy prędkości przekraczającej 250 kilometrów na godzinę, obraz ulegał rozmyciu, drżał i człowiek mimowolnie się dekoncentrował. Oczywiście, dociskając pedał gazu do podłogi przez pewien moment czujemy się niemalże wgniatani w fotel, jednak zapanowanie nad samochodem nie wymaga tytanicznego wysiłku. Suma summarum Hot Pursuit serwuje nienachalne lecz zupełnie wystarczające wrażenia z szybkiej jazdy, dzięki czemu pokonywanie łuków (zwanych też językiem teściowej) z trzema setkami na liczniku, bezwstydne ślizganie oraz wspomaganie nitro stanowi czystą frajdę. Zapewne taki cel przyświecał Criterion Studios - stworzyć tytuł przyjemny w każdym calu. Zastrzeżenia można mieć natomiast do zbyt małych różnić w kierowaniu poszczególnymi autami, niezależnie czy mówimy o Audi TT, Koenigsegg CCX lub Chevrolet Corvette. Pomijam już marginalny wpływ warunków atmosferycznych na zachowanie dwuśladów, ale właściwości jezdne Dodge Viper SRT i Lamborghini Reventón są praktycznie identyczne. Dlaczego?
Pomimo swojej prostoliniowości oraz ogólnej przystępności, Hot Pursuit potrafi napsuć spor krwi - poziom trudności od początku daje popalić. Zaliczywszy kilkadziesiąt wyścigów doszedłem nawet do wniosku, że inteligencja komputerowych adwersarzy albo raczej ich ponadprzeciętne umiejętności, chwilami wyglądają bardzo podejrzanie. Otóż, zamykając szafę aktualnie ujeżdżaną gablotą często widywałem, jak rywal w bliźniaczym aucie swobodnie dy... dystansował mnie na trasie. Jakim cudem? Ciężko zgadywać, niemniej podejrzewam zastosowanie znienawidzonych skryptów. Uważna obserwacja przeciwników zaowocowała odkryciem dziwnych zachowań SI, które zdaje się zwyczajnie oszukiwać. Żeby było zabawniej, konkurenci potrafią drastycznie zwolnić na ostatniej prostej prowadzącej do mety, jakby w geście łaski chcieli jeszcze umożliwić nam wygraną. Koniec końców wywalczone zwycięstwo cieszy, ale zjawisko występuje nagminnie, więc wykluczam przypadkowość takich sytuacji. Kolejnym, szalenie interesującym w negatywnym tego słowa znaczeniu rozwiązaniem, jest autokierownie pojazdem widocznie szczególnie przy powtórkach wypadków. Gnającym trzy paczki McLarenem F1 wpychamy rywala na pobocze, gość rozbija furę, oglądamy jego nieszczęście... tylko w międzyczasie wyścig wciąż trwa! Wracając do rywalizacji widzimy jednak, że nasza ukochana bryka wcale nie wylądowała w rowie lecz jedzie prosto czy nawet samoistnie skręca. OK, pozostawienie spraw samym sobie byłoby rzeczywiście krzywdzące, niestety autopilot pod naszą wymuszoną nieobecność („riplei” nie sposób wyłączyć), wydaje się lekką przesadą zaczerpnięta wprost z Undercover.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150