Recenzja NecroVision - Niezbyt wesoła komedia frontowa
- SPIS TREŚCI -
Wesoła komedia frontowa
Akapit ten wypadałoby poświecić arsenałowi, jaki nasz dzielny Simon Bunker potrafi schować w kieszeni. Wybór wszelakich narzędzi do zadawani bólu jest szeroki i różnorodny. Zaczynamy od zwykłych pistoletów i karabinów, strzelb, snajperek oraz CKM'ów, a kończymy na zabawkach nie z tego świata. „Ręka Cienia”, pomimo pretensjonalnej nazwy, to jedna z ciekawszych broni z jaką miałem ostatnio do czynienia. Posiadająca świadomość rękawica z ostrymi jak brzytwy pazurami, której pozazdrościłby zapewne Wolverine, spełnia swoje zadanie znakomicie. W zwarciu skutecznie sieka przeciwników na drobne plasterki, na dystans razi stalowymi prętami lub kulą ognia. Za jej pomocą ożywimy także martwych, którzy staną się naszymi sprzymierzeńcami. Ciekawy pomysł, chociaż mało użyteczny. Możliwość korzystania z dwóch giwer jednocześnie to przyjemny dodatek, odwołujący do pięknych tradycji na czele z Duke Nukem 3D i Blood 2. O ile równoczesne używanie rewolwerów nie budzi zastrzeżeń, to już dwa CKM zasłaniające jedną czwartą ekranu są grubo przesadzone. Istotną część ekwipunku stanowią także przedmioty bezpośredniego kontaktu, takie jak bagnet i saperka. Sama gra jest bardzo szybka i pełna dynamiki. Przez zastępy potworów przebijamy się z siłą huraganu, a chętnych żeby dostać dodatkową porcję ołowiu nigdy nie brakuje. Z czasem nadmiar wrogów zaczyna przytłaczać i męczyć. Potwory wyłażą zewsząd i stopniowo nas osaczają. W pewnym momencie NecroVision faktycznie zaczyna przypominać klon Painkillera. Jeżeli ktoś gustuje w masowych rzeziach, powinien czuć się usatysfakcjonowany.
Wesoła menażeria którą ochoczo będziemy przerzedzać, dotrzymuje kroku bogatemu uzbrojeniu. Jeżeli sądziliście, że tylko żołnierze Mocarstw Centralnych i zombie stanowią problem, jesteście w poważnym błędzie. Wśród monstrów znajdzie się miejsce dla co najmniej kilku groteskowych potworów. Upiór, który absolutnie nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek operą, to tylko pierwszy z brzegu przykład. Spotkamy między innymi trolle, które miała już okazję poznać Drużyna Pierścienia we wnętrzach Morii. Nie pytajcie co one tu robią, bo nie mam zielonego pojęcia. Natomiast rozkładające się zwłoki zamontowane na podwoziu, to już naprawdę dziwny widok. W drodze do piekła miniemy się jeszcze ze smokami, ognistymi salamandrami oraz ludzio-kretami. Wyobraźnia ekipy The Farm 51 chyba była wspomagana pewnymi substancjami pochodzenia naturalnego. Największe wrażenie jednak wywierają sporadycznie spotykani bossowie. Gigantyczny mechaniczny skorpion, jedna z zabaweczek Zimmermana imponuje rozmiarami. Skojarzenia z filmem Wild Wild West i występującą w nim maszyną kroczącą, są jak najbardziej na miejscu. Od tego pojedynku NecroVision odpływa na głębokie wody s-f, niemal całkowicie zatracając początkowy klimat. Jeszcze dobitniej świadczą o tym poziomy, które przemierzamy w pancerzu mecha przypominającego z wyglądu szybkowar. Metalowy przyjaciel, to prawdziwe narzędzie zniszczenia. Jedynym słabym punktem robota jest brak regeneracji, więc prędzej czy później będziemy zmuszeni się z nim pożegnać. W perspektywie czeka jeszcze przejażdżka na smoku, więc atrakcji nie zabraknie. Zgodnie z obecnym trendem, nasz bohater w chwili spokoju powoli odzyskuje życie, a dodatkowo może jeszcze zbierać apteczki.
NecroVision nie jest z pewnością pozycją przeznaczoną dla bardzo młodych graczy. Krew, flaki i inne przysmaki towarzyszą nam na każdym kroku. Podczas prezentacji, pewna urocza niewiasta na widok eksplodującej głowy wydała z siebie jeden, ale za to bardzo przekonywujący dźwięk: ”ble!” (lub coś w tym stylu). Fakt, nie każdy lubi oglądać konfitury sączące się z czaszki, czy też urwane kończyny wskutek wybuchu granatu. Brutalność emanuje z produktu The Farm 51 na kilometr, dlatego lojalnie przestrzegam, gra bywa obrzydliwa. Nie takie rzeczy już się oglądało, ale są na tym świcie ludzie którzy uparcie twierdzą iż kilka obrazów z monitora potrafi zmienić życie. Bezdyskusyjnym pozostaje fakt, że ogromnie dużo satysfakcji daje zabawa ze strzelbą automatyczną, której siła odrzutu gwarantuje piękne widoki. Zobaczyć jak przeciwnik odlatuje w niebyt lotem parabolicznym, pozostawiając po sobie tylko strużki osocza - bezcenne. Smaczku niewątpliwie dodają makabryczne scenki w postaci ukrzyżowanych na słupach telegraficznych żołnierzy lub ciała zaplątane w drut kolczasty. Zombie wyskakujące z pieców hutniczych, kąsane językami ognia i nadziewane na bagnet w końcu przestają robić wrażenie. Kwestię S.I., pozostawię bez komentarza, bowiem moduł sztucznej inteligencji jest wybitnie przeciętny, ale czego oczekiwać od zgrai bezmyślnych maszkar?
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
89
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150