Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja NecroVisioN Lost Company - Dance Macabre

Sebastian Oktaba | 05-03-2010 14:24 |

Spadkobierca Painkillera

Klimat NecroVisioN: Lost Company stanowi swoisty miszmasz science-fiction z horrorem, przywodząc na myśl wiele kultowych produkcji z uwielbianego przez gawiedź gatunku First Person Shooter. Pewne elementy wskazują na silne fascynacje Return to Castle Wolfenstein, przez co rozumiem wojenne realia oraz eksperymenty jakim zostali poddani żołnierze. Wprawdzie mamy tutaj do czynienia z I wojną światową i nekromancją, ale wydaje się oczywiste, skąd The Farm 51 czerpało inspiracje. Z drugiej strony posępne lokacje, wszechobecne „gore”, zombie czy pistolet sygnalizacyjny (flary zapalające!) mogą kojarzyć się z osnutym złą sławą Blood. Natomiast arsenał charakterystyczny dla początku XX wieku, uzupełniany przez finezyjne pukawki ułatwiające masakrowanie dziesiątek bezmyślnych potworów w iście freestylowym stylu, to już domena rodzimego Painkillera. Pomysł na grę Polacy mieli naprawdę przedni, nie potrafili tylko należycie oszlifować owego diamentu. Zamiast strzelaniny porażającej misternie budowaną atmosferą, otrzymaliśmy rąbankę, która zasługuje bardziej na miano samodzielnego dodatku, niż pełnoprawnej drugiej odsłony. Mechanika gry nie zmieniła się praktycznie wcale, więc zapewnienia o nowej jakości można włożyć między bajki. Fundamenty makabrycznej zabawy doskonale zna każdy, kto obcował z NecroVisioN dłużej niż kwadrans. Słowem: ręka, noga, mózg na ścianie.

Gdyby produkcja trzymała poziom początkowych rozdziałów, Lost Company na pewno zyskałaby na ogólnej atrakcyjności. Grobowy nastrój, chmury rozproszonego gazu bojowego, zdezelowane miasteczko i szwendające się truposze tworzą razem sugestywną całość. Materiał wymarzony na oryginalny survival horror? Pewnie, lecz NecroVisioN bliżej do Serious Sama niż Call of Cthulhu: Dark Corners of the Earth. Niemniej, dopóki gra nie zostaje obdarta ze swoje enigmatyczności, niekończąca się walka z adwersarzami sprawia solidną radochę. Niestety, tendencja twórców do zbytniego odchodzenia w kierunku ekscentrycznej fantastyki kaleczy klimat niczym drut kolczasty nieosłonięte ciało. Obok samolotów szybują smoki (!), Niemców nękają wilkołaki (!!), zaś panowanie nad światem chce przejąć rasa wampirów (paradują w maskach przeciwgazowych - WTF!?). Czy tylko mnie prześladuje wrażeniem, że jak na jedną grę, to stanowczo zbyt wiele? Ogarnięcie tego galimatiasu z czasem staje się coraz trudniejsze, chociaż pochłonięci pacyfikowaniem legionów umarlaków mimowolnie przestajemy zwracać uwagę na tło fabularne. Spirala absurdu jest na szczęście mniejsza niż w pierwszym NecroVisioN, które zatrważająco skuteczne wpędzało w ciężką konsternację. Cóż, jak już parokrotnie wspominałem, tytuł jest adresowany do maniaków z sentymentem wspominających Painkillera czy Dooma, wiernych maksymie „Kill'Em All”.

Pośród lokacji jakie zwiedzimy w trakcie frontowej przygody z Jonasem Zimmermanem, przeważają obszary wyciągnięte z filmów grozy. Krajobraz zdominowały odcienie szarości, rozsypujące się domostwa, skaliste urwiska, gotyckie katedry, wraki pojazdów, uschnięte drzewa i rozszarpane truchła. Słońce nie wychodzi nawet na minutę, zaś najczęściej walczyć będziemy w bladej poświacie księżyca albo egipskich ciemnościach. Osiem nowych poziomów przygotowanych dla NecroVisioN: Lost Company uzupełniają dwa rejony znane z „jedynki”, ale premierowym „levelom” brakuje zarówno nietuzinkowości, jak i imponującej architektury. Pocieszający jest fakt, że mapy mniej oderwane od rzeczywistości, lepiej oddają charakter gry oraz wojenne realia. Upiorna stacja kolejowa pełna opustoszałych wagonów i rozbebeszonych paczek, to dosłownie ostatni przystanek przed zbliżającym się koszmarem. Później czekają groty, grobowce, bagna, fortece, cmentarzyska, umocnienia, bunkry oraz inne średnio przytulne zakątki. Wilgotne katakumby i podziemne kompleksy wypadają korzystniej od terenów otwartych, które stały się ofiarą nierównej oprawy graficznej. Szkoda również, że im bliżej finału, tym bardziej Lost Company zatraca pierwotny wydźwięk (krainy demonów itp.). Sytuacja analogiczna do pierwszego NecroVisioN dowodzi żelaznej konsekwencji oraz jednoczesnej niebywałej ignorancji twórców. Pozostaje mieć nadzieję, że gliwiczanie przy trzecim podejściu zafundują nam coś znacznie spójniejszego.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 0
Ten wpis nie ma jeszcze komentarzy. Zaloguj się i napisz pierwszy komentarz.
x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.