Recenzja Left 4 Dead 2 - Trup ściele się gęsto
Zombieland
Żeby przeżyć w świecie opanowanym przez zainfekowanych, trzeba bezwzględnie przestrzegać pewnych reguł (Zasada Nr 1: nie dać się zabić). Zombie zawsze działają w grupach i potrafią wyskoczyć niczym diabeł z pudełka zalewając pół ekranu. Jako że ocaleni w pojedynkę mają szacunkowo nikłe szanse, lepiej trzymać się blisko siebie (Zasada Nr 2: nie strugaj bohatera). Starcia z umarlakami są wyjątkowo dynamiczne, wręcz szaleńcze i potrafią przyprawić o szybsze bicie serca. Pospolite trupy to jednak dopiero przystawka przed bardziej wynaturzonym ścierwem. Obok starych znajomych z hordy, pojawiło się kilkoro nowych gagatków znacznie trudniejszych do spacyfikowania niż przeciętne zombie. Odziani w skafandry sztywniacy z CEDA są odporni na ogień, podczas gdy wyposażeni w nauszniki inżynierowie nie reagują na bomby rurowe. Takich delikwentów najlepiej potraktować bezpośrednim strzałem w głowę, nie żałując przy tym ołowiu (Zasada Nr 3: podwójne dobicie). Gorzej sytuacja przedstawia się w przypadku sił specjalnych wyposażonych w kamizelki kuloodporne oraz tarcze, dodatkowo utrudniających wykończenie łajdaków. Dziecięce fobie odżyją ponownie, gdy staniemy naprzeciwko morderczego klauna. Czerwony nosek, blade lico, zielone włosy i upiorny śmiech sprawią, że niejednemu na całym ciele wyskoczy gęsia skórka (ponownie kłania się Zombieland). Nowe poczwary występują zazwyczaj w określonych lokacjach, zatem wraz z rozdziałami zmienia się część „obsady”. Nie zabrakło także potworów większego kalibru, na czele z Spitterem wykurzającym ofiary z ukrycia przy użyciu kwasu. Wcale nie mniej sympatyczny okazuje się mały i wredny Jockey, zdolny uprowadzić ocalałego w siną dal oraz krępy Charger, młodszy brat Tanka. Oczywiście spotkamy także Huntera, Boomera oraz Witch (z deka odmienioną) równie paskudnych i upierdliwych, jak kiedyś. Rodzina osobliwości powiększyła się więc o paru zacnych członków, idealnie pasujących do realiów gry.
Obok dostępnego w Left 4 Dead arsenału, druga odsłona przynosi także garść premierowych zabawek. Świeżutkie strzelby, karabiny, pistolety czy granatnik nikogo chyba nie zaskoczą, czego nie sposób powiedzieć o broni „białej”. Co powiecie bowiem na patelnię albo gitarę elektryczną? Solidny kawałek kuchennego naczynia służący do okładania zombie, potrafi rozweselić nawet największego smutasa. Osoby spragnione obcowania ze sztuką, mogą chwycić czerwonego Stratocastera i zagrać wymyślną melodię rozbijając przy okazji czaszki oponentów. Piła mechaniczna? To brzmi Doomnie... Co my tam jeszcze mamy? Pociski zapalające, eksplodujące oraz kilka innych gadżetów. Pięknie, choć trochę mało - brakuje miotacza ognia lub CKM'u. Z kolei wśród wariantów rozgrywki warto zwrócić szczególną uwagę na „Poszukiwacza”, stanowiącego zmodyfikowaną wersję znanej już „Kontry”. Ocaleni gorączkowo szukają porozrzucanych po planszy kanistrów z benzyną, aby zatankować środek transportu i zwiać, natomiast drużyna zarażonych musi im ucieczkę skutecznie uniemożliwić... zanim upłynie wyznaczony czas. Nie powiem, tryb ten potrafi zapewnić solidną porcję adrenaliny, niemniej przez powtarzalność, jego atrakcyjność systematycznie spada. Z kolei „realizm” jest przeznaczony dla fanów prawdziwego survivalu. Zredukowana ilość amunicji, wyposażenia oraz brak podświetlenia pozycji towarzyszy, to wyzwanie godne nawet zadeklarowanych amatorów morderczych wyzwań i błądzenia w mroku. Dla rozochoconych zabijaków pozostaje jeszcze „Przetrwanie” polegające na patroszeniu ołowiem kolejnych fal adwersarzy. Zaznaczyć przy tym należy, iż Left 4 Dead 2 wydaje się grą bardziej wymagającą niż poprzednik. Nawet na normalnym poziomie trudności bywało gorąco. Nie zazdroszczę osobom, które postanowiły przejść kampanie z botami. Chociaż ich A.I. radzi sobie nie najgorzej, nic nie zastąpi kompana z krwi i kości. Tak czy owak, druga odsłona L4D to pozycja wręcz idealna dla garstki znajomych.
No dobrze, temat został wyczerpany i teraz pozostaje tylko kluczowe pytanie: grać czy nie? Sumując wszystkie za i przeciw dochodzę do wniosku, iż od Left 4 Dead 2 nadal emanuje niesamowita atmosfera, pieruńska grywalność, zaś dynamika urywa głowę. Zabawa w trybie kooperacji jest fantastycznym, wręcz niepowtarzalnym przeżyciem pozostającym na długo w pamięci, choć osobiście uważam, że Vavle wprowadziło zbyt mało zmian jak na pełnoprawnego sequela. Wielu osobom taki stan rzeczy nie będzie odpowiadał, co zrozumiałe, wszak „dwójka” w tytule do czegoś zobowiązuje. Niezadowolenie społeczności skupionej wokół tego tytułu doprowadziło nawet do inicjatywy, aby nowe mapy, przeciwników oraz sprzęt przenieść do „jedynki” i obecnie trwają zaawansowane prace w tym kierunku. Mniej zdeterminowani gracze lub nie posiadający jeszcze L4D będący poza sporem, mają prostsza decyzję do podjęcia. Zasiadając przed monitorem, gasząc światło i skrzykując kilku kumpli, wiemy za co zapłaciliśmy. Co zaś się tyczy zmian, to Modern Warfare 2, Overlord 2 lub zbliżający wielkimi krokami Bioshock 2 też kroczą wcześniej wyznaczoną ścieżką i nikt piany nie bije.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
91
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150