Recenzja Homefront - Hej! Hej! Znów najechali Ju.Es.Ej!
- SPIS TREŚCI -
Drama(t) Engine?
Homefront, podobnie jak dowolna strzelanina pierwszoosobowa, niemal w całości opiera się na skryptach, którym podporządkowana została „singlowa” rozgrywka. Skutkiem tego jest kompletna liniowość kampanii, bowiem zazwyczaj nawet drzwi muszą otworzyć nam towarzysze, co budzi uzasadnione skojarzenia z Call of Duty. Swobody w działaniu pozostawiono grającemu naprawdę mało - nieustannie biegamy gęsiego za liderem grupy, wykonujemy jego polecenia i dopiero wtedy możemy kontynuować krucjatę, mającą na celu oswobodzenie amerykańskiego narodu. Twórcy starali się przynajmniej częściowo zniwelować wrażenie podążania z góry ustaloną ścieżką, przygotowując sprytną sztuczkę w postaci tzw.: Drama Engine. Autorski pomysł ekipy KAOS jest w gruncie rzeczy generatorem prostych skryptów, mającym na tyle urozmaicić grę, abyśmy za każdym razem doświadczali czegoś innego. W teorii brzmi świetnie, niemniej osobiście nie odczułem zauważalnego wpływu Drama Engine na przebieg wydarzeń. Kilkukrotnie powtarzałem poszczególne etapy, gdzie w najlepszym wypadku zmieniał się kierunek szarży wrogich oddziałów, przelot wojskowego śmigłowca albo drobne elementy sceny - zabrakło dalej posuniętych odstępstw od normy, które faktycznie odmieniałyby przebieg misji. Sprawa z Drama Engine przypomina nieco efekt Placebo, wszak jego rola jest ograniczona i czysto kosmetyczna, ale takie rozwiązania mogą być przyszłością gier skazanych na skrypty.
Wyreżyserowanych akcji w Homefront uświadczymy sporo, jednak najnowsza produkcja ojców Frontlines: Fuel of War pod tym względem raczej nie przoduje. Seria Call of Duty nadal pozostaje liderem rankingu na najbardziej widowiskowe shootery, gdzie dosłownie na każdym kroku czekają jakieś (niekoniecznie pożądane) niespodzianki. Oczywiście na myśli mam wyłącznie takie momenty, które wymagają naszej inicjatywy tudzież wciśnięcia odpowiedniego klawisza zanim spadniemy, utoniemy, spłoniemy bądź podobne nieszczęście przydarzy się kumplowi z oddziału. Homefront kładzie wprawdzie większy nacisk na regularną rozpierduchę niżeli filmowe scenki rodem z hollywoodzkich superprodukcji, ale tych ostatnich także nie mogło zabraknąć. Odbijanie posterunku na moście Golden Gate w San Francisco, będące kulminacyjnym punktem programu, bezdyskusyjnie zasługuje na uznanie - czuć, że ofensywa Ruchu Oporu nabiera rozpędu. Moda na epizody z helikopterem zapoczątkowana przez Medal of Honor oraz Black Ops widać postępuje, czego najlepszym przykładem Homefront. Bardzo dobrze wspominam również rozdział za sterami śmigłowca, żywcem wyciągniętą z kina akcji lat 80-tych, kiedy przechwytujemy konwój cystern wiozących drogocenną ropę. Moim skromnym zdaniem jest to jedna z lepiej zrealizowanych misji, jakie przygotowali twórcy.
Pewną ciekawostką jest obecność Goliatha - wojskowego, sześciokołowego łazika terenowego potrafiącego zmasakrować nawet koreański czołg (T-99). Własnoręcznie pojazdu nie poprowadzimy, natomiast dzięki kieszonkowemu systemowi namierzania wskażemy maszynie cele, obserwując wystrzeliwane salwy rakiet i kanonady z pokładowego mini-guna. Goliath jest w zasadzie pełnoprawnym członkiem ekipy, czyniącym przedzieranie się przez koreańskie umocnienia znacznie łatwiejszym. Skubaniec potrafi ostro przyłożyć, niejednokrotnie ratując nasz jankeski tyłek z tarapatów. Hmmm... czyżby kolejna analogia do Half-Life 2 i robota Alyx Vance? Muszę przyznać, jest to dość prawdopodobne! Goliath nie wzbudza tylu ciepłych emocji co nieposkromiony „Dog”, ale swoje trzy grosze do walki o odrodzenie USA systematycznie dokłada. Ot, taki sympatyczny akcent i mały powiew świeżości w skostniałym świecie shooterów. Trochę tylko szkoda, że przeciwnik dysponuje nieporównywalnie szerszą paletą pojazdów opancerzonych niż rebelianci, które możemy wyłącznie zamienić w kupę dymiącego złomu. Chciałoby się wykurzyć skośnookich ze środka, wskoczyć do metalowej puszki i przywalić oponentom ich własną bronią, siejąc śmierć i zniszczenie na spokojnych niegdyś przedmieściach.
Powiązane publikacje

Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
89
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
130
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
150