Recenzja Kingdom Come Deliverance II - triumfalny powrót Henryka ze Skalicy. Pierwszy mocny kandydat do gry roku
- SPIS TREŚCI -
- 1 - Recenzja Kingdom Come Deliverance II - Wielka podróż Henryka
- 2 - Recenzja Kingdom Come Deliverance II - Wprowadzenie do właściwej akcji, czyli z nieba do piekła
- 3 - Recenzja Kingdom Come Deliverance II - Struktura świata i historia
- 4 - Recenzja Kingdom Come Deliverance II - O kluczowych mechanikach
- 5 - Recenzja Kingdom Come Deliverance II - Galeria screenów
- 6 - Recenzja Kingdom Come Deliverance II - Podsumowanie
Recenzja Kingdom Come Deliverance II - Struktura świata i historia
Im dalej w las, tym bardziej docenia się fenomenalne, wielowarstwowe społeczeństwo, jakie nakreślili Vávra i spółka. Tym razem zadanie było o wiele trudniejsze, bo rozmach całej opowieści wzrósł nieprawdopodobnie w stosunku do "jedynki". Questy poboczne harmonijnie współgrają z przepływającym własnym, acz wciąż pobliskim nurtem wątkiem głównym, a całość nabiera nieco mroczniejszych barw. Jasne, w poprzedniej części również nie brakowało poważnych momentów (masakra w Skalicy, żeby daleko nie szukać). Jednak teraz od samego początku podniesiono stawkę. Skończyło się niekonwencjonalne średniowieczne przedszkole - jak w małym uproszczeniu można nazwać wcześniejsze harce Henryka. Nieopierzony chłoptaś, który przedwcześnie wypadł z gniazda, wszedł w buty dorosłego (nawet jego postawa czy sposób mówienia na to wskazują), co wiąże się nie tylko z konkretnymi atutami, ale także konsekwencjami. Coraz ważniejsze figury zaczynają patrzeć w tym samym kierunku, co on - a to źle, bo to automatycznie podwyższa poziom zagrożenia. Końcówka Kingdom Come Deliverance przygotowywała nas na wielkie polityczne rozgrywki - i nie był to bynajmniej blef.
Nie znaczy to, że nagle będziemy obracać się głównie w wielkich miastach i rozmawiać z możnymi tego świata. Przeciwnie, poza omawianymi wcześniej pierwszymi 10-20+ godzinami, gdzie nagle jesteśmy zmuszeni do zmagań na społecznym parterze, stykami się praktycznie z każdym możliwym stanem - od biedoty i lokalnych rzezimieszków, poprzez mieszczan czy przedstawicieli cechów, aż po rycerzy i szlachtę. Wpływa to pozytywnie na różnorodność questów, których nie mogłem się nachwalić od samego początku. Co powiecie na ratowanie z opałów narąbanego leśniczego, z czasem mogące zmienić się w cały questline polegający na polowaniu na zorganizowaną grupę kłusowników? Albo wspieranie pewnego cudzoziemskiego mistrza miecza w sporze z lokalnymi fechtmistrzami? Możecie też udać się do romskiego obozu i wplątać się w ich osobliwe zwyczaje bądź rozwiązać zagadkę mordercy kobiet lekkich obyczajów w mieście, a na końcu pomóc rozkręcić nowy biznes ambitnej przyszłej właścicielki łaźni. Rzadko kiedy w jakichkolwiek grach spotykam się z tak oszałamiającą różnorodnością zadań.
Do tego spora część zupełnie oderwanych od głównej ścieżki side questów jest lepiej rozpisana i rozwinięta niż niejedne misje główne w ostatnich gra AAA. Świat i liczba aktywności czy sekretów są przeogromne, tak że równie dobrze można zapomnieć o wątku głównym. Zgoda, kilka razy trafiły mi się np. questy, w których coś trzeba znaleźć, z irytująco nieprecyzyjnymi wskazówkami, ale w ogólnym rozrachunku jest świetnie. Zresztą niegłupim pomysłem jest tymczasowe olanie jakichkolwiek zadań i chłonięcie ogromnego, otwartego świata. Zapolujcie na Kumanów w okolicznym lesie, sprzedajcie łupy w mieście, a potem skorzystajcie z lokalnego przybytku, by łaziebne zmyły brud i krew. Dla relaksu wydajcie zarobione pieniądze na grę w kości, może znajdziecie też jakiś turniej walki na pięści albo pozwiedzacie sklepy, żeby sobie dobrać lepsze wdzianko na specjalne okazje. Już w pierwszej fazie ogrywania KCDII musiałem upominać sam siebie, że choć czasu na ogranie mam sporo, nadal jest on ograniczony i trzeba w pewnym momencie przestać podziwiać widoki i bezcelowo eksplorować, by ruszyć wątek główny.
Ale najbardziej imponuje kluczowa historia. Tutaj rzeczywiście możemy powiedzieć, że mamy do czynienia z prawdziwie epickim kawałkiem scenariusza. W przeciągu kilkudziesięciu godzin (trudno to wszystko ściśle oddzielić, ale sam main quest to jakieś 30-50 h) Henryk co rusz wpada w jakieś tarapaty, wychodzi z nich, to znów jest przez kogoś zdradzany i zmuszany do zmiany frontu, a nierzadko rywale w dłuższej perspektywie okazują się bezcennymi sojusznikami. W międzyczasie infiltruje ważne zebrania, oblega zamki i, co najważniejsze, konfrontuje ze swoimi zaprzysięgłymi wrogami, którzy zniszczyli mu życie. Cała konstrukcja narracji trochę mi przywodziła na myśl epopeje w rodzaju "Potopu" Sienkiewicza. Walka o uciskany naród, osobiste dramaty, pojedynki, pałacowe intrygi, barwne postacie i tak dalej. Z tą różnicą, że w Kingdom Come Deliverance II nie obcujemy z żadnej maści opowiastką patriotyczną. Co prawda Henryk i jego stronnicy biją się o kraj wolny od okupanta, ale tam, gdzie niezależnie od komplikacji i zbaczających z prawej ścieżki bohaterów finalnie tak werdykt, jak i finał przebiegu konfliktu jest czarno-biały, u Warhorse im bliżej rozstrzygnięć, tym trudniej jest oddzielić "dobrych" od "złych".
Niezmiennie siłą napędową tej dynamiki są postacie i relacje miedzy nimi. Czescy twórcy zawsze mieli nosa do tworzenia interesujących person, ale w KCDII przeszli samych siebie. Znane już z "jedynki" twarze - a przynajmniej te, które nie pojawiają się na drobne epizody - nie są żadnym elementem fanserwisu. Przykładowo, Jan Ptaszek to nadal nieco rozpieszczony, ale poczciwy młody szlachcic, którego ambicje aktywnie ścierają się z kolejnymi kłodami, jakie rzuca mu pod nogi scenariusz, a jednak dostaje kilka nowych, ważnych ról. Ale specjalne miejsce ma u mnie Boguta, ksiądz wyklęty. Pamiętam go mimo wszystko jako głównie celny dodatek humorystyczny, a tymczasem w części drugiej otrzymał aż nadto czasu, by nam się nieco bardziej zaprezentować. Pokazać, czemu stał się chlejącym na umór, kochającym aż za bardzo bliźnich płci żeńskiej duchownym. To czyni z niego jedną z 2-3 najlepszych postaci w całej grze. Ale jednocześnie pojawia się cały wianuszek przybywających sylwetek, które są co najmniej intrygujące, w tym romanse. Warhorse sprawiło, że nawet rozpisany na pół questa epizodyczny oprych może nas zaskoczyć, gdy np. zamiast go natychmiast ubijać poznamy go bliżej. Poznany na drodze człowiek ze strzałą wbitą w głowę ma szansę sprawić, że z pewnych względów (przynajmniej za pierwszym razem) nie spierzemy pobliskiej lokalnej grupki przestępczej.
Nie będę zagłębiał się bardziej w co ważniejsze sylwetki - bo je lepiej poznawać samemu - jednak to, że Henryk zbiera ekipę postrzelonych zbójów, by wykonać pewną delikatną misję, jest dobrze znane z materiałów. Później przeczytałem gdzieś, że jeden z twórców porównał ich trochę do gangu Dutcha z Red Dead Redemption 2. I muszę przyznać, że cała ta nietypowa zgraja przypominała mi trochę postrzeleńców z którejś gry Rockstara. Nawet Komar, polski akcent w grze, trąci mi z lekka Trevorem z GTA V (czy to świadomy zabieg - nie mam pojęcia). W zasadzie to jedyna tak przerysowana postać - kochający kobiety, szalony rębacz, którego prawie nikt nie rozumie, bo gada tylko po polsku - i wpasowuje się w dziesiątkę w klimat historii. Ale ogólnie rzecz biorąc, pod sam koniec wątku głównego, gdy myślałem, że już absolutnie nic mnie nie zdoła zaskoczyć, i tak zostałem oszołomiony kilkoma manewrami. Kingdom Come Deliverance to seria, która nigdy nie obierała stron, nie bawiła się w moralizowanie, w zasadzie nic nie było czarno-białe. Jednak w finalnych aktach części drugiej w pełni pobrzmiewają pewne istotne nuty. Zdradzę tylko, że nie dostajemy typowego zwieńczenia, gdzie na końcu drogi bohater jednoznacznie triumfuje nad niedobrym złoczyńcą i odchodzi spełniony. Ktoś, kto z pewnej perspektywy przeraża niczym demon, niekoniecznie nim musi być, gdy wyjdziemy poza krępujący nasze poznanie horyzont. Z drugiej strony - cóż znaczą te wszystkie szlachetne, rycerskie ideały, gdy dwie strony konfliktu wchodzą w coraz bardziej zaczepne interakcje i nawet się nie obejrzysz, a zaczynasz robić rzeczy, o które oskarżasz wroga...? Tego typu smaczki sprawiają, że to godne zamknięcie pewnej drogi, rozpoczętej jeszcze w nic nieznaczącej Skalicy.
- SPIS TREŚCI -
- 1 - Recenzja Kingdom Come Deliverance II - Wielka podróż Henryka
- 2 - Recenzja Kingdom Come Deliverance II - Wprowadzenie do właściwej akcji, czyli z nieba do piekła
- 3 - Recenzja Kingdom Come Deliverance II - Struktura świata i historia
- 4 - Recenzja Kingdom Come Deliverance II - O kluczowych mechanikach
- 5 - Recenzja Kingdom Come Deliverance II - Galeria screenów
- 6 - Recenzja Kingdom Come Deliverance II - Podsumowanie
Powiązane publikacje

Recenzja DOOM: The Dark Ages PC - Powrót do piekła może być przyjemny. Czy Slayer poradził sobie z demonami przeszłości?
217
Recenzja The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered - Pięknie odświeżony klasyk z zachowaną esencją oryginału
90
Recenzja Assassin's Creed Shadows - recykling w sosie azjatyckim. Ubisoft próbuje odbić się od dna skacząc na plecy feudalnej Japonii
136
Recenzja Avowed - powrót do świata znanego z Pillars of Eternity. Kawał dobrego cRPG z kilkoma potknięciami do dopracowania
127