Recenzja Borderlands 4 - Gearbox wyprowadza serię z Pandory, dorzuca Unreal Engine 5 i próbuje przywrócić jej dawną chwałę

Recenzja Borderlands 4 - Galeria screenów

Osoby ceniące cell-shadingową oprawę w Borderlandsach i tym razem powinny być w miarę zadowolone z tego, co widzą na ekranie. Krajobrazy od początku robią wrażenie szczegółowością, ich skomplikowany design (jak na ten gatunek) chwilami imponuje, a biomów jest na tyle dużo, że chyba nikomu nie zdąży się żaden przejeść. Tyle, że podobny efekt uzyskano by bez napędzania gry Unreal Engine 5. Pomijając jego słynny już wymagający charakter, szata graficzna w tej serii jest kapitalna nie przez wzgląd na fotorealizm, czy inne detale, lecz kierunek artystyczny designu. Unikalny styl sprawia dodatkowo, że nawet pierwsze BL nie zestarzało się aż tak mocno, jak wiele innych tytułów sprzed kilkunastu lat. Tym bardziej zatem zaskakuje ten irracjonalny ruch, potrzebny jak wypowiedzi w social mediach Randy'ego Pitchforda (który oczywiście musiał ostatnio znów zabłysnąć tekstem - w tym przypadku, że Borderlands 4 jest "dla graczy premium"). No i chyba nikt w tym momencie nie jest zaskoczony, że konsekwencjami jest kiepski techniczny stan gry. Jak zwykle, grałem na sprzęcie z procesorem AMD Ryzen 9 5900HX, układem graficznym NVIDIA GeForce RTX 3080 Laptop GPU oraz pamięcią 16 GB RAM na pokładzie w rozdzielczości Full HD. W najwyższych grać się dało, ale tylko z upscalerami - zresztą jak nie macie topowej konfiguracji, to bez niej lepiej nie podchodzić. Wpadłem na kilka bugów. Większość tylko irytowała, ale też np. musiałem załadować raz jeszcze save'a (ostatni zbir, którego trzeba było zabić, utknął w ścianie), innym razem questa skończyć nie mogłem (przedmiot zadania nie leżał na stole, wbrew zapewnieniom NPC-a). 

• « pierwsza
• ‹ poprzednia
• 1
• 2
• 3
• 4
• 5
• następna ›
• ostatnia »