Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Street Fighter IV PC - Hit me baby one more time

Sebastian Oktaba | 05-10-2009 14:42 |

Fanatyk bijatyk

Kultowa gra, to w dużej mierze niezapomniane postacie, które na stałe przenikają do popkultury. Niebywałym szczęściem Street Fightera jest posiadanie nie jednej, dwóch czy nawet trzech, lecz kilku doskonale znanych twarzy. Ken, Ryu, Bison, Guile, Blanka czy Chun-Li są maskotkami serii od niepamiętnych czasów. W czwartej odsłonie także nie mogło ich zabraknąć, bo co to byłby za Street Fighter? Capcom nie starał się na nowo nakreślić charakterów lub sylwetek dawnych znajomych, pozostawiając je bez większych zmian. I słusznie, jak to mówią: lepsze wrogiem dobrego. Tak więc Kena odziano w czerwone kimono, Blanka nadal jest zieloniutki, Bison paraduje w purpurowym mundurze, zaś Vega dumnie nosi maskę i szpony (acz w trakcie pojedynku może się ich pozbyć). Nawet fryzury (z „doniczką” Guile włącznie) pozostawiono nietknięte. Czyli niemal wszystko po staremu i zgodnie z wieloletnią tradycją, chociaż nowych kreacji nie poskąpiono. Zabraknąć absolutnie nie mogło także premierowych postaci. Niektóre wyglądają oraz zachowują się całkiem poważnie, inne zaś to urodzeni komedianci. Otyły i paradujący w obcisłym stroju Rufus czy meksykański kucharz-wrestler El-Fuerte (It super dynamic cooking time!!!), to najzabawniejsze persony w całym Street Fighter IV. Nieco odstają do reszty, ale ostatecznie można potraktować je z przymrożeniem oka jako okoliczny folklor. Początkowo do naszej dyspozycji oddano szesnaście wojowników (w tym sławną i wcale nieparszywą ósemkę ze SF II), których ilość wraz z postępami w grze znacznie się zwiększy. W trybie, nazwijmy to umownie fabularnym, rywalizacja dowolnym z bohaterów rozpoczyna się od animowanego przerywnika. Historyjki (w których słychać echa przeszłości) są banalne, naiwne, często wręcz bzdurne ale przecież to tylko wstęp do „klepania”. Capcom, jako firma z korzeniami w Kraju Kwitnącej Wiśni postawiła na (pseudo?) japońską kreskę. Filmiki stylem wykonania przypominają serialowe Pokemony, aczkolwiek doskonale pasują do klimatu gry. Poza tym nie ma przymusu ich oglądania. Tak czy owak obsada Street Fighter IV powinna usatysfakcjonować wszystkich starych wyjadaczy, zaś młodsi będą mieli okazję zapoznać się z ikonami przemysłu wirtualnej rozrywki. Pozornie wszystko dopięto na ostatni guzik, niemniej balans postaci pozostawia nieco do życzenia. Niektórych zawodników prowadzi się zauważalnie łatwiej, coby nie powiedzieć przyjemniej, niż innych. W mojej skromnej opinii Blanka lub Vega zwyczajnie posysają, ale już zabawa z Chun-Li (babka ma nogi jak Arni!) i Rufusem nawet na początku (który wcale nie jest łatwy) owocuje przyzwoitą efektywnością. Cóż, ostatecznie to gracze wybiorą swoich faworytów, kierując się subiektywnymi odczuciami.

Developer odpowiedzialny za Street Fighter IV sięgnął nie tylko po sprawdzone oraz powszechnie kojarzone sylwetki postaci. Swoją sławę zawdzięczają wszak stylowi walki oraz ciosom specjalnym, dzięki którym zaistniały. Przecież jaki szanujący się fanatyk bijatyk nie znałby Hadouken'a w wykonaniu Ryu czy Sonic Boom autorstwa Guile? Dla sentymentalistów mam więc świetną wiadomość. Capcom zachował zarówno cooltowe ataki, jak również sekwencje którymi wywoływało się „specjale” w edycji z 1991 roku! Głowy nie dam czy wszystkie kombinacje pokrywają się w 100%, ale ich duża część na pewno. Nie muszę chyba dodawać, jakie uczucie towarzyszy człowiekowi który łamał joysticki trenując taktyki w SF II na Amidze, a teraz dostaje możliwość skorzystania z dawnych doświadczeń. To trochę tak, jakby odbyć szybką podróż w czasie do lat dzieciństwa. Cholera, aż łezka potrafi zakręcić się w kąciku oka... Pamięć bywa jednak zawodna, dlatego warto wyciągnąć z szafy numery legendarnego Secret Service i przestudiować szkołę walki według wujka Gulasha (co on teraz może robić?). Chociaż frajda z młócenia nieco osłabła, bo i wiosen przybyło, nadal okazuje się na tyle silna żeby zaabsorbować uwagę na wiele wieczorów. Walczy się w zasadzie tak samo jak w Street Fighter II, czyli dynamicznie, zajadle i efektownie. Gdy już opanujemy kilka podstawowych kombosów i ataków, ekran dosłownie iskrzy od akcji. Sporą metamorfozę przeszły wizualizacje towarzyszące unikalnym ciosom, które zyskały na widowiskowości. Niektóre sekwencje zaskakują tempem, inne zaś bogactwem kolorowych efektów. Oczywiście, także w tej odsłonie serii nie mogło zabraknąć Super Combo gwarantującego niespotykaną silę przebicia. Pasek podzielono na cztery części, napełniające się wraz z kolejnymi celnymi uderzeniami. Dzięki temu rośnie siła naszych ciosów, zwiększająca ofensywny potencjał prowadzonej postaci. Natomiast gdy naładuje się do końca, można odpalić potężne combo zazwyczaj rozkładające przeciwnika na łopatki, jednocześnie kończące starcie. Przeciwnością Super Combo jest wskaźnik Revenge obrazujący jak bardzo obrywamy po tyłku. Gdy od zaliczenia K.O. dzieli nas dosłownie jeden cios, akcja ostatniej szansy może jeszcze odmienić losy pojedynku. Super Combo i Revenge doskonale się wymajenie równoważą, nie uświadczymy zatem faworyzowania żadnej ze stron. Jeżeli do powyższego doliczymy jeszcze system Focus Attack, wyłoni się obraz gry stosunkowo rozbudowanej oraz pełnej różnorakich taktyk. Właśnie dzięki swojej nieprzewidywalności Street Fighter IV potrafi wzbudzić wiele emocji, co przy tak „prostackim” gatunku jak mordobicie jest szalenie ważne.

Obijanie facjat i kopanie tyłków odbywa się na kilkunastu klimatycznych arenach. Lokacje wykonano szalenie pieczołowicie z dbałością o najróżniejsze smaczki. Tła nie dość że są bajecznie kolorowe, śliczne i urozmaicone, to również tętnią życiem. W drugim planie przechadzają się przypadkowe postacie, pracują maszyny czy wylegują zwierzęta. Uśmiałem się setnie, gdy z ciemnej uliczki wyłonił się lekko zalany chińczyk i tępym wzrokiem począł wpatrywać w dwóch napakowanych jegomość żarliwie okładających się wszystkimi dostępnymi kończynami. Z kolei walki rozgrywające się pod nocną knajpą obserwuje kilkunastu podekscytowanych kibiców, zaś na składnicy kolejowej lub lotnisku nie brakuje wojskowych. Bardzo pozytywne wrażenie sprawia także barka powoli dryfująca po spokojnych wodach, skąpana w promieniach zachodzącego słońca. Areny oczywiście powiązano z konkretnymi wojownikami, zaś niektóre scenerie nawiązują do tych znanych ze Street Fighter II. Przyjemnie także zobaczyć, jak zaliczając glebę część elementów otoczenia podskakuje - wtedy upadek boli jakby bardziej. Niestety na większą interaktywność nie ma co liczyć. Pomyślano natomiast o innych cieszących oczy szczegółach. Bohaterowie podczas przyjmowania cięgów wykrzywiają lica w komicznych minach. Wybałuszanie gałek ocznych czy skręcanie warg jest tu na porządku dziennym. Obowiązkowo po wygranej walce zwycięzca serwuje pokonanemu chłodny kawałek, czyli komentarz niezwykle niskich lotów. Ot, kolejny z licznych zabawnych (albo i nie) akcentów. Jednak nie tylko tym żyje fanatyk bijatyk z kilkuletnim stażem. Co najważniejsze, siła opisywanego tytułu nie leży w rewolucyjnych zmianach lecz konserwatyzmie. Czwartej odsłonie SF daleko do mordobicia 3D takiego jak Tekken lub Virtua Fighter. Chociaż zarówno postacie oraz scenerie wykonano w trzech wymiarach, to już sama płaszczyzna na jakiej toczy się walka jest klasycznym 2D! Nie wiem jak Wam, ale mnie takie podejście do sprawy bardzo odpowiada. Zabawa toczy się więc głównie na pierwszym planie niewiele odbiegając od tego co Capcom zaprezentował osiemnaście lat temu. Tylko niektóre ciosy specjalne demaskują wrażenie płaskości. W pewnym sensie SF IV jest wiec remake'm głośnego poprzednika i zasadniczo tak należy go traktować. Starzy wyjadacze powinni zapiać z zachwytu. Nawet ci co nie zakupili do tego czasu porządnego pada nie muszą gnać co sił do sklepu. Zupełnie dobrze wymiata się na klawiaturze. Gdyby jeszcze kogoś interesowały dodatkowe tryby rozgrywki, to jest ich kilka. Można pograć nie tylko z komputerem, ale również zmierzyć się z kumplem po sieci za pośrednictwem Games for Windows – LIVE (szkoda że dla każdej platformy osobno), potrenować w specjalnym pomieszczeniu lub podjąć określone wyzwania.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 0
Ten wpis nie ma jeszcze komentarzy. Zaloguj się i napisz pierwszy komentarz.
x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.