Recenzja Śródziemie: Cień Wojny PC - Tolkien byłby wściekły?
- SPIS TREŚCI -
Fabuła? Tolkien mógłby poczuć się urażony
Trzon rozgrywki Middle-earth: Shadow of War przypomina skrzyżowanie serii Batman: Arkham, Assassin's Creed i Prototype, bowiem ogromny nacisk położono na elementy zręcznościowe - błyskawiczną wspinaczkę, sprawne omijanie przeszkód oraz hurtowe mordowanie oponentów. Talion zasuwa niczym android, wykonuje podwójne skoki, wytrzymuje upadki z kilkudziesięciu metrów i nawet najwyższe konstrukcje zdobywa w zaledwie trzech susach, ponieważ każda czynność tego rodzaju przyspiesza ruchy bohatera. Chwilami wygląda to komicznie, niemniej dopalacz oszczędza grającemu mozolnego wdrapywania po gigantycznych obiektach, co skutecznie zabiłoby grywalność. Tutaj Shadow of War zdecydowanie najbliżej do piekielnie szybkiego Prototype. Poza tym, produkcja jest quasi-snadboxem tzn.: zamiast jednolitego otwartego świata stworzono kilka mniejszych obszarów, wyznaczając granice swobody przemieszczania uwarunkowaniami terenowymi. Podróżowanie między lokacjami umożliwia mapa globalna, natomiast w obrębie danego terytorium punkty widokowe, pełniące również funkcję detektora artefaktów i innych rzeczy czekających na odnalezienie.
Kampanię podzielono na cztery rozdziały, gdzie pierwszy znacząco odbiega od pozostałych, będąc swoistym wprowadzeniem nakreślającym podstawowe mechanizmy rządzące rozgrywką. Później zadania okraszone historyjkami coraz bardziej ustępują miejsca zwykłemu grindowaniu, ale temat balansu jeszcze poruszę, teraz skupiając uwagę na misjach fabularnych. Otóż, niewiele dobrego można napisać o single playerze Middle-earth: Shadow of War, stanowiącego ciąg obrzydliwie powtarzalnych motywów doprawionych oklepanymi zagrywkami. Wszystko w mniejszym bądź większym stopniu polega na zabijaniu orkowych kapitanów, bronieniu obszarów lub szukaniu magicznych gratów. Sporadycznie występujące wątki detektywistyczne niknął w oceanach powtarzalności, zaś naprawdę sensownie zaplanowane misje, minimalnie odbiegające od wspomnianych wyżej schematów, mógłbym policzyć na palcach jednej ręki! Chyba tylko raz poczułem się usatysfakcjonowany - zwykłe siekanie nabrało trochę wyrazistości na początku II rozdziału. Niestety, dalej tendencja jest wyłącznie spadkowa, zaś ostatni rozdział polegający na nieustannym zdobywaniu i bronieniu fortec, przygotowano wyłącznie dla masochistów.
Zadań pobocznych nie pożałowano, więc graczom lubiącym zaliczać kolejne „czellendże” takie podejście może pasować, aczkolwiek nie oczekujcie cudów. Najliczniejszą grupę stanowią misje rywalizacyjne skupione na kapitanach orków, będących niejako motorem napędowym całej mechaniki oraz systemu Nemezis sterującego światem. Dlatego większość czasu będziemy spędzać na identyfikowaniu i ganianiu zielonych kmiotów, których uśmiercamy bądź werbujemy do własnej armii potrzebnej w trakcie zdobywania zamków, co dokładniej wyjaśnię za momencik. Osobną kategorią są wyzwania „Cienie przeszłości” nakreślające historię Kelebrimbora, legendarnego elfa odpowiedzialnego za stworzenie Trzech Pierścieni oraz maczającego paluchy przy Siedmiu i Dziewięciu. Ciało Taliona zamieszkuje upiór wspomnianego kowala, a ponieważ obydwaj panowie mają wspólne interesy, świetnie dogadują się patrosząc orków (takie mordercze 2w1). Ukończenie „Cieni przeszłości” niesie oczywiście wymierne korzyści, podobnie jak klasyczne wyzwania powiązane z określonymi zdolnościami, zatem dopóki nie rozwiniemy pewnych skilli, będziemy mieli zamkniętą drogę do niektórych zadań pobocznych.
Oprócz aktywności wymienionych powyżej jest jeszcze mnóstwo okazji do zdobycia doświadczenia i przedmiotów, chociażby podczas pościgów, rozbijania patroli niosących cenny ekwipunek oraz szukania znajdek. Tutaj najlepiej skorzystać z pomocy wież widokowych, które niczym luneta precyzyjnie wskazują miejsce ich położenia, natomiast do odkrycia czekają wspomnienia Szeloby, utracone artefakty, kawałki Ithildinu oraz kurhany. Nawet w ramach zadań fabularnych przewidziano dodatkowe wyzwania, polegające na wykonywaniu określonych czynności np.: musimy pięciokrotnie przywalić ogłuszonemu adwersarzowi lub wykonać nieprzerwaną sekwencję kilkunastu ciosów, aby zgarnąć nagrodę. Zawartość Shadow of War wydaje się imponująca, a przecież mówimy dopiero o samych questach. Brzmi to wszystko bardzo zachęcająco, ale twórcy zdecydowanie postawili na ilość, zapominając o jakości oraz różnorodności, dlatego „content” szybko zaczyna nudzić. Zwłaszcza, że niektóre misje poboczne jesteśmy niemal zmuszani wykonywać, żeby zdobywać wyższe poziomy doświadczenia i popchnąć kampanię naprzód. Po kilku godzinach miałem tego serdecznie dość...