Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Red Faction Guerrilla PC - Marsjanie atakują!

Sebastian Oktaba | 09-10-2009 12:36 |

M jak młotek

Pospolity z pozoru młotek, to podstawowe narzędzie każdego majsterkowicza, w Red Faction. Gdy się temu nieco topornemu przedmiotowi przyjrzeć z bliska, zdradzi swoją drugą naturę. Młotem położymy nie tylko przeciwników, ale również rozwalimy kontenery, słupy, pojazdy, posterunki oraz kilkukondygnacyjne budynki (!). Nazwijmy sprawy po imieniu - Guerrilla to wielki bezkompromisowy rozpierdziel. Podkładając kilka ładunków wybuchowych, dosłownie w sekundę zamieniamy siedziby EDF w kupę gruzu. Salwy dymu, ognia i fruwającego żelastwa są wszechobecne. Taktyka destrukcji jaką przyjmiemy nie ma większego znaczenia - kompletnie wolna amerykanka - liczą się wyłącznie efekty. Możemy równie dobrze rozpędzonym transporterem wjechać wprost w ścianę, przebić się na drugą stronę domostwa i naruszając konstrukcję spowodować jej zawalenie. Widok sypiącego się niczym domek z kart stalowego kolosa naprawdę potrafi usatysfakcjonować. Niemal każdy obiekt będący tworem człowieka idzie rozwalić w drzazgi, wyłączając niestety ukształtowanie terenu. Geo Mod 2.0 daje radę., sęk w tym, że trochę zabrakło konsekwencji w realizacji tegoż pomysłu. Zwykłej, maleńkiej beczki nie rozrąbiemy żadnym sposobem. Jednak twórcy podczas planowania misji wykorzystali główny atut swojej produkcji do cna. Większość zleceń opiera się na zrównaniu z ziemią czego popadnie, bez względu na konsekwencje. Gra, jako czysta zręcznościówka z realizmem ma niewiele wspólnego. Nawet gdy przywali nas dziesięć ton stalowych rur, zawsze jakoś wygrzebiemy się spod sterty blachy. Na pewno subtelność nie jest przymiotem, jakim mógłbym określić styl rozgrywki w RF. Z czasem anihilacja EDF przybierze niebotyczne rozmiary. Niszczyć będziemy całe kompleksy, aby w trakcie ucieczki ostrzeliwując się zajadle unicestwić jeszcze dziesiątki pojazdów wroga. Z chwilą przejęcia kontroli nad czołgiem lub mechem rozpoczynamy totalną masakrę. Dotychczas sądziłem, że królem zadymy jest Prototype ale Red Faction detronizuje zakapturzonego mutanta. Pomimo niekorzystnego pierwszego wrażenia, gra szybko potrafi zassać właśnie dzięki demolce na niespotykaną skalę. Zabawa jest przednia, aczkolwiek jeżeli stanowi główny lub jedyny motor działań z czasem traci na atrakcyjności. Programiści stawali na głowie żeby zaskoczyć czymś grającego w trakcie uwalniana marsa z rąk oprawców, ale najwidoczniej dobre chęci nie wystarczyły.

Zadania, zarówno główne jak i fakultatywne, wcale nie porywają. Przeciwnie, rażą schematycznością, zaś ich fabularne podłoże woła o pomstę do nieba. Czytanie odpraw to zwyczajna strata czasu. Znakomita większość misji sprowadza się do wspólnego mianownika, czyli dewastacji mienia lub zabijania sił EDF. O dziwo, zlecenia związane ze scenariuszem niewiele różnią się od „questów” pobocznych. Czyżby Volition popadło w samozachwyt, uznając że przesadne urozmaicenie to zbędny luksus? Zdobywanie siedziby wroga, uwalnianie zakładników lub niszczenie ich struktur – wszystko wygląda bardzo podobnie. Odrobinę ciekawiej prezentuje się namierzanie kurierów z przesyłkami tudzież kradzieże pojazdów na zlecenie. O konkurencjach typu „mistrz demolki” nie warto wspominać. I to by było na tyle, co jak na tytuł aspirujący do miana konkurencji Grand Theft Auto nie zachwyca. Regularna wojna z okupantem nie angażuje tak jak powinna, chociaż od strony organizacyjnej całość przygotowano sensownie. Poziom dominacji EDF, który skutecznie obniżany wraz z jego pacyfikacją, prowadzi do wyparcia nieprzyjaciela i oswobodzenia dzielnicy. Nie bez znaczenia jest również wysokość morale, spadająca w przypłodku śmierci bohatera ludu lub gdy zwraca się przeciwko uciemiężonym. Cóż z tego, skoro trudno znaleźć motywację do zaliczenia ogromnej ilości wyzwań. Guerrilla zbyt szybko pokazuje co ma do zaoferowania, nie trzymając w zanadrzu żadnych niespodzianek. Nie brakuje za to zdarzeń dziwnych i niewytłumaczalnych. Rychło po skończeniu misji, choćby wokół nas szalał wcześniej tuzin patroli, wszystko cichnie. Ekran zapisu i nagle błoga sielanka. Podnoszenie furgonetek po dachowaniu przy użyciu gołych rąk? Żaden problem! Gra zmusza do stawiania pytań, głównie zaczynających się od: ”dlaczego?”... Dla odmiany, na tle mizernej reszty bardzo przyjemnie wypada prowadzenie pojazdów. Lekkie, nieobowiązujące pomykanie przez pustynne krajobrazy przypomina Fuel, naturalnie nie dorównując grze Codemasters. Ciężko pisać o jakimkolwiek modelu jazdy, skoro fury zdają się nie respektować żadnych praw fizyki. Zapewne to wpływ grawitacji czerwonej planety (aha...), chyba że ekipa Volilition inspiracji szukała w wesołym miasteczku na radiowych samochodzikach. O zgrozo, w grze najdziemy raptem kilkanaście futurystycznych aut, które poza nielicznymi wyjątkami, estetyką nie grzeszą. Przepraszam, są zwyczajnie obrzydliwe. Militarne jeepy, amfibie, czołgi i roboty górnicze jeszcze ujdą w tłoku lecz cywilne środki transportu to koszmar. System zniszczeń? Owszem, niemniej w stopniu minimalistycznym. Generalnie, kwestie związane z przemieszaniem zdradzają pokrewieństwa z Saint Row 2, jednak żadnych lagów w sterowaniu nie doświadczyłem. Tak czy owak, spoglądając na nowe Red Faction z szerszej perspektywy, mam nieodparte wrażenie obcowania z produkcją niskobudżetową.

Wiadro łajna wylałem już na Guerrillę, to fakt. Mógłbym pewnie dorzucić coś jeszcze, ale nie dobija się leżącego błagającego o litość. Zastanawia mnie natomiast jedno - jakim cudem dobrnąłem do przeszło połowy, choć na półce leży jeszcze wiele głośnych tytułów? Odpowiedź okazuje się zaskakująca. Pomimo całej swojej wtórności, brzydoty i braku nowych pomysłów, zwykła odmóżdżająca sieka potrafi na jakiś czas wciągnąć. Destrukcja otoczenia połączona z zakrojoną na szeroką skalę rozwałką sił EDF pewnie znajdzie swoich amatorów. Poczucie walki w grupie potęgują sami mieszkańcy marsa, ochoczo dołączając się do nas w trakcie utarczek - łapią za broń i starają się być użyteczni. Skoda, że często włażą pod koła lub w swojej nieporadności bezsensownie giną. Pół biedy gdy dotyczy to postronnych NPC, gorzej jak życie straci eskortowana postać. Zresztą w nawale strzałów, eksplozji oraz walących się konstrukcji trudno sprawować pełną kontrolę nad sytuacją. Red Faction pod względem dynamiki przewyższa chwilami nawet wspomniane już Prototype, zaś z Grand Theft Auto ostatecznie łączy je bardzo niewiele. Świadczy o tym chociażby podejście do pewnych spraw, zdradzające charakter typowo zręcznościowo-zbieracki. Absurdalne, ale funkcję waluty w grze odgrywa... złom (normalnie menel game). Pieniądze dosłownie leżą na ziemi (marsie?), wystarczy rozwalić dowolny budynek i zgarnąć bonusy. Co najzabawniejsze, opłacalność wykonywania zadań w kontekście zarobkowym staje pod dużym znakiem zapytania. Dlaczego? Znacznie więcej można zyskać podczas rozbiórki, niż ryzykując życie w imię idei. Za powyginane kawałki blachy kupujemy ulepszenia sprzętu oraz zupełnie nowe giwery. Tych ostatnich przygotowano kilkanaście typów, a w graciarni znajdziemy nawet oryginalne zabawki. Spawarka łukowa smażąca przeciwników zdecydowanie wiedzie prym wśród nowinek. Nie najgorzej prezentuje się także plecak odrzutowy, ułatwiający pokonywanie wzniesień oraz przeszkód wszelakich. Solidnej wymiany ognia z adwersarzami jest równie dużo, co siedzenia za kółkiem. I tutaj trafiamy na kolejny szkopuł. Protegowany, jako krewny Pinokia, porusza się mało finezyjnie. Zakres ruchów ograniczony został do absolutnie podstawowego minimum, więc nawet wychylanie zza węgła jest niemożliwe. Pozostaje jedynie iść na przód i razić żołdaków EDF nie zwarzając na kule. Aż chciałoby się zanucić ”czas nadziei, człowiek z żelaza” o głównym bohaterze. Prostactwo bije aż nadto od Guerrilli, na szczęście kampania dla pojedynczego gracza nie trwa zbyt długo. Tak na marginesie, bardzo podobało mi się otwieranie drzwi - nie ma klamek lub terminali - każde wywala się młotem! No, rewelacja :) Zupełnie szczerze: grając w Red Faction można się wyżyć jak nigdy dotąd.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 0
Ten wpis nie ma jeszcze komentarzy. Zaloguj się i napisz pierwszy komentarz.
x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.