Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja NecroVision - Niezbyt wesoła komedia frontowa

Sebastian Oktaba | 24-03-2009 21:31 |

Pan Killer?

NecroVision, pomimo całej swojej otoczki fabularnej, nie ma zbyt wiele wspólnego z klasycznym horrorem. Od początku jasne staje się, że główną rolę w tym spektaklu będzie grała regularna wymiana ognia. Cele misji są proste, zaś sama gra liniowa do bólu. Produkcji The Farm 51 bliżej do Serious Sam niż Clive Barker's Undying czy Call of Cthulhu - Dark Corners of the Earth. Stąd też opinie, iż mamy do czynienia z klonem Painkillera. Fakt, zamiast misternie budowanego nastroju grozy króluje gore, zaś lewy przycisk myszy nieraz błaga o chwilę wytchnienia. Mimo wszystko NecroVision zwykłym slasherem nie jest. Podczas podróży spotykamy innych żołnierzy i postacie kluczowe dla historii, zdarzają się także dialogi, czego w Poważnym Samie i Panu Killerze próżno było szukać. Klimatu dodają znajdowane tu i ówdzie listy, ostatnie słowa poległych żołnierzy opisujących wydarzenia z frontu, rzucające promyk światła na część spraw. Zanim zaczniemy sobie zadawać pytania, co tu jest grane, dotychczasowe realia ulegają gruntownej transformacji. W miejsce wrogich żołnierzy pojawiają się demony i nieumarli, a nasz bohater z przypadku okaże się nagle ostatnią nadzieją ludzkości. To jeszcze nie koniec niespodzianek, bowiem wyobraźnia twórców najwyraźniej kipiała od pomysłów i sami nie wiedzieli, w którym kierunku gra powinna ewoluować. Okopy Sommy zamieniamy na tajemne laboratoria, zapomniane sanktuaria i podziemne schrony. Chwilami widać wyraźne inspiracje Return to Castle Wolfenstein, tylko że tutaj fantastyka całkowicie dominuje, nie pozwalając ówczesnej pierwszowojennej rzeczywistości dojść do głosu. Szybko zapominamy o początku, który był znacznie sugestywniejszy niż alternatywne światy i idące za tym „odloty”. Cóż, za dużo grzybów w tym barszczu, przez co im dalej w las, tym to wszystko wydaje się coraz bardziej przekombinowane. Niemniej jeżeli skupić się na czystej rozwałce, takie pytanie pozostaną bezzasadne.

Zatem przechodzimy do meritum, czyli nieustającej walki o życie. Ów element potraktowano dość starannie, chcąc zapewnić jak najwięcej możliwości z mordowania swoich przeciwników. Sposobów efektownego wykończania delikwentów jest co najmniej kilka. Oprócz klasycznego operowania bronią palną, grający w NecroVison mają szansę skorzystać z kilku specjałów. Autorzy przygotowali system kombosów, które w praktyce oznaczają nie mniej nie więcej, tylko skuteczniejsze patroszenie oponentów. Pobiegamy więc żwawo do jegomościa, kopiemy w krocze, wykonujemy szybki strzał z karabinu, a na zakończenie dokładamy jeszcze dźgnięcie bagnetem. Raz, dwa, trzy i kombinacja zaliczona. Prawda, że proste? Oczywiście to tylko jeden przykład z kilkunastopunktowej listy. W ferworze walki często nie zwraca się uwagi na wykonywane czynności, ale są one dość przydatne. Rodzaj ataku zależy od tego jaką giwerą się aktualnie posługujemy, oraz w którą część ciała trafiliśmy. Pewne kombosy od razu fundują przeciwnikom bilet w zaświaty, inne „tylko” brutalnie okaleczają. Tak czy siak, warto pamiętać o właściwej kolejności ciosów. Co ciekawe, a zapewne było też efektem zamierzonym, walka z dystansu nie zawsze jest najefektywniejszą formą ataku. NecroVision niejako zmusza do bezpośrednich starć, kiedy to spoglądamy śmierci prosto w twarz i skąpani w strugach krwi wykrzykujemy bluźniercze słowa. Właśnie w tym momencie doceniamy przydatność kombinacji, znacznie ułatwiających przetrwanie. Inna sprawa, że dzięki takim wygibasom podnosimy poziom adrenaliny, mający również niebagatelny wpływ na to, co dzieje się na polu bitwy.

Adrenalina spowalnia czas na kilka chwil, pełniąc rolę Bullet Time doskonale znanego z serii F.E.A.R. Problem w tym, że ludu zazwyczaj kręci się koło nas tyle, że nie jesteśmy w stanie nawet połowy wykosić w ciągu paru sekund. W krytycznych przypadkach, gdy poziom zdrowia niebezpiecznie zbliża się ku dolnej granicy, wpadamy w szał i zyskujemy chwilową niewrażliwość. Szczególnie docenia się ten gest „dobrej woli” w późniejszych levelach, które do przesadnie łatwych nie należą. Z zabijaniem adwersarzy wiąże się jeszcze jedno ważne zagadnienie. Dotyczy ono tak zwanych poziomów Furii, które opisują siłę zadanych obrażeń. Logicznie, że im bardziej jesteśmy wkurzeni, tym sprawniej pozbywamy się natrętów chcących pozbawić nas życia. Furia zasilana jest przez wspomniane wcześniej kombosy i koło się zamyka. Zebrała się więc całkiem pokaźna ilość możliwości, aby nieść śmierć niekoniecznie z pieśnią na ustach. The Farm 51 wprowadziło trochę nowych elementów do Fps, ale o przesadnej innowacyjności w tym kontekście nie ma mowy. Niemniej trzeba przyznać, że na tle klasycznych shooterów NecroVision wypada nad wyraz interesująco. Niestety, jak to zwykle w przypadku gier nastawionych na krwawą jatkę bywa, prędzej czy później mordowanie zaczyna nużyć. W końcu ile można strzelać? Mniej więcej w połowie zabawy myślałem, że nic mnie już nie jest w stanie zaskoczyć. A jednak deweloperzy przygotowali jeszcze kilka niespodzianek.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 0
Ten wpis nie ma jeszcze komentarzy. Zaloguj się i napisz pierwszy komentarz.
x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.