Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Medal of Honor - Prawie jak Modern Warfare

Sebastian Oktaba | 25-10-2010 00:02 |

Medali nie będzie

Medal of Honor: Allied Assault było bezapelacyjnie produkcją przełomową, która zapoczątkowała modę na shootery osadzone w realiach II Wojny Światowej. Przedstawione z rozmachem wydarzenia inspirowane historią, literaturą oraz filmami, nareszcie udało się godziwie przenieść na monitory komputerów. Pierwsza scena lądowania na plaży Omaha 6 czerwca 1944 roku żywcem wyciągnięta z Szeregowca Ryana, robiła kolosalne wrażenie. Jednak Medal of Honor tkwił tak głęboko w wypracowanej konwencji, że przez długie lata zdołał ją wspólnie z Call o Duty kompletnie wyeksploatować. Ileż można było tłuc tępych nazistów lub skośnookich, bezustannie brnąc do przodu? Ostatnia część serii wniosła niewiele ciekawego do gatunku, zaś premiera Modern Warfare stała się gwoździem do trumny Airborne. Przy okazji zapowiedzi recenzowanego niżej tytułu, padła więc konkretna deklaracja ze strony producenta: pora porzucić staromodne przyzwyczajenia i otworzyć nowy rozdział w rozwoju cyklu. Wspomniana na wstępie cudowna przemiana jaka dotknęła Medal of Honor, wydaje się zatem podejrzanie znajoma. Podpowiem - wystarczy spojrzeć na losy konkurencyjnego Call of Duty. Obydwa tasiemce zaczynały przecież podobnie, potem nieco się rozminęły, aby finalnie wylądować na tym samym wózku. I tak oto uczeń (CoD) przerósł mistrza (MoH), który z pokorą czerpie teraz od niego pomysły... garściami.

Gra przenosi nas do nieprzyjaznego Afganistanu, natychmiast rzucając w wir bezpardonowej walki. Zanim zdążymy cokolwiek zdziałać, śmigłowiec którym podróżujemy zostaje strącony przez „turbaniarzy” i... przenosiły się sześć miesięcy wcześniej, żeby prześledzić, jak do tego nieszczęśliwego „wypadku” doszło. Naprzemiennie kierujemy losami trzech dostojnych bohaterów, choć w rzeczywistości tylko dwójka łobuziaków (Deuce i Królik), odgrywa pierwszoplanowe role. W skórze żołnierzy jednostek specjalnych Tier 1, Rangers oraz Delta Force (yeah!) odwiedzimy najbardziej niegościnne rejony Afgana, wzajemnie uzupełniając w trakcie radosnej rozwałki. Szkoda tylko, że autorzy nie obdarzyli protegowanych wyraźnie zarysowanymi charakterami oraz zbagatelizowali psychologiczne aspekty służby. Na domiar złego, różnice pomiędzy poszczególnymi chojrakami również słabo podkreślono, stąd rozgrywka nimi (poza paroma wyjątkami) wygląda identycznie. Wątki są niejednokrotnie ściśle powiązane, ale fragmentaryczność spowodowana częstymi zmianami perspektywy przypomina chaos panujący w Modern Warfare 2. Nie zmienia to natomiast faktu, iż przygotowany przez ekipę Danger Close „singlowy” maraton w mojej opinii wypada ociupinę lepiej, niż ostatni hit Activision.

Wojennej przygody nie prowadzimy już w pojedynkę - nasze poczynania uzupełniają teraz zaufani koledzy z oddziału, służący wsparciem ogniowym lub cenną poradą. Zadania, przynajmniej teoretycznie, wymagają koordynacji kilkuosobowego zespołu, acz ciężarem popychania wydarzeń do przodu jak zwykle obarczono gracza. Kontroli nad resztą drużyny nie posiadamy, towarzysze zachowali pełną autonomię, ale ze swoich obowiązków wywiązują się prawidłowo. Niestety, interakcja pomiędzy członkami grupy uderzeniowej nie wykracza poza wygłaszanie suchych komunikatów. Nieustannie słyszymy o nadciągającym skądś zagrożeniu, uwarunkowaniach terenu bądź punkcie docelowym - osobiście zabrakło mi odrobiny luźniejszych uwag czy subiektywnej oceny sytuacji. Odświeżony Medal of Honor mógł podążyć śladem doskonałego Battlefield: Bad Company 2 lecz tego nie uczynił. Twórcy wybrali inny kierunek - bezwstydnie naśladując Call of Duty. Dlatego klimat najnowszej produkcji Electronic Arts plasuje się gdzieś pomiędzy obiema odsłonami Modern Warfare. Wartka akcja, dużo strzelania oraz sporo oskryptowanych scenek, to zdawałoby się przepis na gwarantowany sukces. Jak jest w istocie? Przyznam szczerze, pomimo iż pierwsze chwile spędzone z Medal of Honor nie nastrajają optymistycznie, gra szybko nabiera rozpędu. Druga połowa naprawdę mnie wciągnęła, tylko cóż z tego, skoro tytuł wystarcza na zaledwie cztery godziny zabawy! Ledwo zdążyłem złapać bakcyla i zobaczyłem napisy końcowe.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 7

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.