Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Mass Effect - Nowe przygody Kapitana Bomby

Sebastian Oktaba | 26-09-2008 13:17 |

Somewhere out in space ...

Zespół BioWare to prawdziwi magicy. Nie żartuję. Universum w którym osadzono akcję Mass Effect, jest jednym z najwspanialszych w historii komputerowej i konsolowej rozrywki. Niesamowicie spójne, sugestywne i dopracowane. Bogactwo konstelacji, planet, zawiła historia oraz pieczołowicie wykreowane lokacje to tylko część atrakcji jakie na nas czekają. Już na początku rozgrywki w Cytadeli, centrum współczesnego wszechświata, będącej imponującym świadectwem zaawansowanej techniki jaką dysponuje Rada można „odpłynąć”. Byłem pod sporym wrażeniem elegancji i pieczołowitości z jaką wykonano ten obiekt. Twórcy zdecydowanie postawi na rozmach, który przejawia się w każdym aspekcie gry - od muzyki przez lokacje po fabułę. Wśród przewijających się w grze ras uwagę zwracają szczególnie Kroganie, Hanarzy, Elkorianie czy Turianie - nie dość że prezentują się fantastycznie, to jeszcze posiadają bogatą i burzliwą przeszłość. Spokojnie można by ich sylwetki umieścić w Star Wars lub innej gwiezdnej serii. Każdy z gatunków ma także swoje charakterystyczne cechy oraz upodobania np.: Kroganie pomimo „niżu demograficznego” uwielbiają broń palną i walkę, a spokojni Elkorianie próbują opanować trudną dla nich sztukę komunikacji werbalnej. Sami zobaczycie ile przyjemności daje odkrywanie przeróżnych smaczków i niuansów. Szkoda, że cała galaktyk przyjęła za język urzędowy angielski (lub polski), przecież można było pokusić się o większą różnorodność i stworzyć na potrzeby gry kilka „obcych” dialektów.

Mnogość światów i galaktyk które ujrzymy na gwiezdnej mapie, początkowo wydaje się ogromna. Każda planeta otrzymała swoje charakterystyki, włącznie z okresem orbitalnym, długością dnia czy warunkami atmosferycznymi. Szybko jednak wychodzi na jaw, że tylko na części dane nam będzie wylądować. Reszta służy głównie za tło. Tutaj także pojawia się jedna z nielicznych bolączek Mass Effect, mianowicie powtarzalność scenerii. Praktycznie wszystkie zadania poza wątkiem głównym, rozgrywają się na planetach, które różnią się od siebie jedynie kolorem tekstury podłoża. Mało tego, brak na nich nawet roślinności, przez co jest zwyczajnie „łyso”. Podobnie sprawa wygląda z obiektami przeznaczonymi do eksploracji. Jak to możliwe, że w całym wszechświecie panuje bliźniacza architektura? Nawet wyposażenie i aranżacja wnętrz jest identyczna. Misje poboczne niestety nie zaskakują oryginalnością, najczęściej sprowadzając się do „eksmitowania” niechcianych lokatorów, zniszczenia przekaźnika lub odnalezienia określonego przedmiotu. Na szczęście, zdarzają się także bardziej rozbudowane subquesty, zatem na nudę narzekać nie sposób.

 

Ogółem gra wydaje się dopracowana, jednak BioWare zaliczyło kilka mniejszych i większych wpadek. Jednym z poważniejszych niedociągnięć Mass Effect jest bug, objawiający się ... pozbawieniem możliwości biegania naszego bohatera. Zachowuje się on wówczas jakby był przeciążony i niezbędne jest wgranie jakiegokolwiek stanu gry, żeby powrócić do normalności. Czasami nasi współtowarzysze niedoli ignorują rozkazy lub jakiś obiekt zawiśnie w powietrzu, ale to wszystko da się ścierpieć. Pozostałe „buraczki” to błahostki, które tylko czasami potrafią wkurzyć, tak jak powolne podróże windami. Ale czy to może zaważyć na przyjemności wynikającej z samej gry? Nie sądzę, tym bardziej że mowa o trzecioplanowych detalach.

Wstąp do Przymierza, mówili ...

Podróże oprócz tego że kształcą, czasami również bolą. Shepard otrzymał więc do dyspozycji niezbędne narzędzia pracy. Krążownik SSV Normandia oraz desantowy opancerzony wóz MAKO, to uniwersalne i niezawodne środki transportu. Na mostku kapitańskim Normandii, będącej naszym drugim domem, zapadają decyzje w które miejsce galaktyki za chwilę polecimy - jednak o pilotowaniu statku nie ma mowy. Pozostaje natomiast łazik. Sterowanie trójosiowym MAKO jest całkiem przyjemne, wyzwalając szeroki uśmiech na twarzy, tym bardziej że wyposażony został w działko i haubicę. MAKO przydaje się szczególnie podczas misji w trudnym terenie, gdzie panujące warunki atmosferyczne nie sprzyjają pieszym wycieczkom, przy okazji oszczędzając nam kupę czasu. Można nawet rozjeżdżać wrogów jak w Carmageddon, ale o bonusach za „artystyczną imprezę” należy zapomnieć. Przeciwników wszelkiej maści, zawsze chętnych by sprawdzić naszą skuteczność i celność także jest pod dostatkiem. Widać że twórcy garściami czerpali z dorobku filmowego s-f, i bardzo słusznie, w końcu materiał źródłowy mamy niezwykle bogaty. Pospolite Gethy, jak żywo przypominają droidy bojowe z nowszych części Star Wars, Raknii to coś pomiędzy Zergami i Obcymi (filmowymi Aliens), natomiast Miażdzypaszcze od razu kojarzą się z czerwiami pustynnymi Diuny. Wykonanie? Absolutnie perfekcyjne. Każdy z napotkanych oponentów idealnie pasuje do klimatu, ani razu nie doznałem przeświadczenia, że któryś został dodany na siłę. Oto właśnie wielka zaleta Mass Effect, tutaj nic nie zostało wymuszone, wszystko tworzy idealnie zsynchronizowaną całość.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 0
Ten wpis nie ma jeszcze komentarzy. Zaloguj się i napisz pierwszy komentarz.
x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.