Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Duke Nukem Forever - Hail To The King... Dziadu?!

Sebastian Oktaba | 17-06-2011 08:45 |

Come Get Some!

Pomijając przeciętnej jakości intro jawnie nawiązujące do poprzednika, Duke Nukem Forever rozpoczyna się dokładnie w miejscu, gdzie swój finał znalazł Duke Nukem 3D. Księcia zastajemy w toalecie z lubością oddającego mocz do pisuaru, odprężającego się przed ostatecznym rozwiązaniem kwestii obcych - walką z bossem trzeciego epizodu. Wprawdzie zanim wyjdziemy na arenę stadionu możemy zwiedzić obskurny budynek albo narysować plan sytuacyjny, ale skoro fajerwerki czekają na zewnątrz lepiej od razu przejść do sedna. Bydle doskonale znane weteranom wygląda na wkurzone, natychmiast zasrywa ekran rakietami i dopiero porządna seria z devastatora sprawia, że jednooki skurczybyk zaczyna mięknąć. Szybka wymiana ognia, ogłuszenie gada, finiszer w formie QTE i Cycloid Emperor pada trupem. Yeah... ostry początek, niemniej wszystko okazuje się... akcją osadzoną w grze! Chwilę później oglądamy napisy końcowe, zaś Duke wygodnie spoczywający w fotelu z xBoxowym padem w łapie, obsługiwany przez dwie niewiasty właśnie kończy testowanie nowego tytułu Gearbox. Pytanie, czy gra jest satysfakcjonująca kwituje słowami: „After twelve fucking years it should be!”. Dobre podejście - będę się kurczowo trzymał tych arcymądrych słów.

Twórcy świadomi atmosfery krążącej wokół premiery Duke Nukem Forever, postanowili nieco rozładować napięcie i zażartować z całej sytuacji, czym faktycznie rozweselili moją skromną osobę. Zresztą, bezpośredni greps z opóźnionej o kilkanaście lat kontynuacji przygód Duke'a, stanowi chyba jasną oznakę zdrowego dystansu studia Gearbox do wykonanej pracy. Pozostaje liczyć, że reszta będzie równie błyskotliwie zrealizowana. Przynajmniej zalążek klimatu najdłużej oczekiwanej produkcji w dziejach wirtualnej rozrywki uderza po uszach od samego początku, bowiem Książę ponownie przemówił głosem Jona St. Johna. Charakterystyczna barwa oraz głęboki przekaz wypowiadanych kwestii nadal wywołuje szerokiego banana na twarzy - pod tym względem Duke trzyma formę. Bohater intensywniej niż wcześniej otwiera paszczę, żeby wygłosić złote myśl pokroju „Aaaamerica! Fukcin Yeah!” tudzież „If It Bleeds I Can Kill It.”, czym niezawodnie wywołuje salwy śmiechu. Generalnie seksistowskie, szowinistyczne oraz naruszające poprawność polityczną komentarze, sypią się często i gęsto.

Oczywiście, nawiązań do poprzednika znajdziemy w Duke Nukem Forever istne zatrzęsienie poczynając od kultowych cytatów, które z łatwością wychwyci każdy fan oryginału. Również nazwy poziomów trudności zostały zapożyczone, chociaż obok Piece of Cake, Let's Rock i Come Get Some brakuje Damn I'm Good - wyzwania dla prawdziwych prowincjonalnych twardzieli. Jeśli się dobrze rozejrzymy możemy w wolnym momencie rozegrać także partyjkę bilarda, obstawić automat do flippera albo odkryć wygaszacz ekranu z gorącą laseczką. Każdy mały element dokłada cegiełkę do budowania klimatu, aczkolwiek trzeba uczciwie przyznać, że Duke Nukem Forever pozbawiony akcentów zaczerpniętych wprost od swojego poprzednika, straciłby połowę kolorytu. Książę jawnie drwi z innych bohaterów gier, a niektóre żarty oraz aluzje rzeczywiście się twórcom udały. Gdzieś pod schodami w ciemnym zakamarku znajdziemy zwłoki Issacka Clarka (Dead Space), podczas zbierania ekwipunku dostrzeżemy zbroję kosmicznego marines (Halo), zaś porozwieszane w siedzibie Duke'a plakaty wiele nam powiedzą o usposobieniu herosa. Szkoda tylko, że kilka mniej lub bardziej trafionych dowcipów nowej jakości nie czyni.

Skoro jesteśmy przy specyficznym poczuciu humoru naszego kochanego dobrodzieja, koniecznie trzeba wspomnieć o fiksacji, wszak inaczej tego zjawiska określić nie można, jakiej z wiekiem uległ Duke. O obsesyjnym kulcie penisa oraz wyjątkowo obscenicznym oddawaniu moczu wszyscy doskonale wiemy - potrzeba bywa silniejsza od zasad savoir-vivre. Jednak wpadłem w lekką konsternację, kiedy dostrzegłem w szalecie zawartość jelit poprzedniego bywalca tego ustronnego miejsca i... wziąłem brązowego, naszpikowanego „orzeszkami” stolca w łapska. Zabawa polegająca na rzucaniu gó**** po ścianach i zostawianiu kleksów, to kołtuneria chyba ponad moje siły... Natomiast najmniejszych zastrzeżeń nie można wystosować pod adresem roznegliżowanych przedstawicielek płci pięknej, jakich spotkamy wiele podczas wojaży. Ekipie Gearbox należy się specjalna nagroda za najlepiej wymodelowane cyber piersi, bowiem ich wykonanie jest bliskie perfekcji: radośnie falują, są odpowiednio krągłe i sterczące ;] Czternaście lat ciężkiej harówki nie poszło na marne! Hail To The King Baby!

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 21

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.