Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Drakensang: The River of Time - Słodkie deja vu

Sebastian Oktaba | 24-09-2010 23:20 |

W kupie siła

Drakensang: The River of Time jest cRPG wybitnie drużynowym, czego miłośnikom wypraw po wirtualnej Aventurii nie trzeba chyba uświadamiać. Resztę gawiedzi, która ciepło wspomina Baldur's Gate czy mroczne Dragon Age: Początek, taka wiadomość również powinna ucieszyć. W końcu zamiast samodzielnego pokonywania przeciwności losu, zawsze lepiej skorzystać z umiejętności pozostałych członków zespołu. Rzecz jasna, konieczność pozyskania kompanów nie wynika wyłącznie z faktu, że w kupie jest zwykle raźniej lecz w pojedynkę po prostu daleko byśmy nie zaszli. Obecność wyspecjalizowanych postaci to niemalże wymóg. Tylko wytrawny złodziej z odpowiednim „skillem” potrafi rozbrajać pułapki i otwierać skomplikowane zamki. Natomiast wsparcie czarodzieja będzie nieocenione, gdy zabraknie magicznych napojów, ulegniemy zatruciu lub zajdzie potrzeba podkręcenia statystyk przed konfrontacją. Oczywiście, bez wojowników w pierwszym szeregu raczej ciężko wygrywać starcia - to wszak fundament zespołu. Czteroosobowy skład powinien być więc jak najbardziej wszechstronny i jednocześnie na tyle wykwalifikowany, aby w swoich profesjach osiągnąć mistrzostwo. Poza tym, oprócz podstawowego kwartetu w ramach wykonywania zadań przystępują do nas „gościnnie„ jeszcze niezależni NPC. Zarządzanie całą hałastrą odbywa się identycznie jak w The Dark Eye, mamy zatem możliwość przełączania od widoku trzecioosobowego po izometryczny i dowolnego obracania kamerą.

Spotykani bohaterowie niezależni gotowi zasilić szeregi drużyny, niestety wciąż nie mogą stawać w szranki z charakterami wykreowanymi na potrzeby Mass Effect, Bladur's Gate II czy Dragon Age: Początek, aczkolwiek zauważalny jest pewien progres. W pierwszej odsłonie cyklu brakowało odrobiny niejednoznaczności, skomplikowanych relacji pomiędzy kompanami czy burzliwych romansów. Jeżeli porównaliśmy Drakensang do gier spod szyldu BioWare, to niemiecka produkcja wypadała nadzwyczaj blado. Twórcy najwyraźniej zdali sobie z tego sprawę, gdyż w The River of Time NPC jest jakby mniej, ale emanuje od nich więcej ludzkich emocji. Duża w tym zasługa dójki pierwszoplanowych rozrabiaków: krasnoluda Forgrimma i złodziejaszka Cano. O tym, jakim cudem chłopaki w ogóle ze sobą wytrzymują nie będę zdradzał, dodam tylko, iż mają wobec siebie pewne zobowiązania. Różnice w postawach uwypuklają się szczególnie w trakcie dialogów, gdy dochodzimy do spornej kwestii, jakie działania należy podjąć w danej sytuacji. Impulsywny Forgrimm jest miłośnikiem rozwiązań stricte siłowych („Niech przemówi mój topór!”), podczas gdy Cano preferuje dyskrecję. Stojąc pośrodku hałastry musimy opowiedzieć się po jednej ze stron, zaś dokonany wybór determinować będzie dalszy przebieg misji. Cóż, bezdyskusyjnie był to krok we właściwym kierunku nadający grze oczekiwanego polotu. Szkoda jedynie, iż zabrakło systemu obrazującego wzajemne stosunki, jaki świetnie sprawdzał się w Dragon Age: Początek.

Wracając jeszcze na chwilę do konwersacji, to również pod tym względem w The River of Time niewiele się przez półtora roku zmieniło. Podobnie jak w The Dark Eye, także tutaj niezbędne okazują się dobrze rozwinięte zdolności socjalne i charyzma. Wyuczenie etykiety pozwoli sprawniej obracać się w środowisku arystokracji, natura ludzka trafniej rozpoznać intencje rozmówcy, a cwaniactwo zyskać dodatkowe profity z przeprowadzanych transakcji. Na tym polu produkcja Radon Labs wypada całkiem przyzwoicie i warto inwestować w „skille” rozszerzające możliwości relacji interpersonalnych, których przygotowano wcale niemało. Wyciąganie przydatnych informacji, przekonywanie do swoich światopoglądów czy wreszcie rozszyfrowywanie sekretów wymaga wszak pewnych predyspozycji. Często pojawia się sposobność wybrania jednej z kilku ścieżek w trakcie wymiany zdań, co prowadzi w konsekwencji zwykle do pokojowego albo siłowego rozwiązania sporu. Osoby lubiące „rozgadane” cRPG nie powinny narzekać, jeżeli porównamy The River of Time do Gothic III, Risen bądź The Elder Scrolls: Oblivion. Z kolei poziom dialogów jest perwersyjnie kulturalny, jak na klasyczne heroic fantasy przystało - przekleństw, rubasznych dowcipów i zbereźnych przypowiastek nie uświadczymy. Pozostaje tylko delikatne poczucie humoru, przebijające się tu i ówdzie. Ciekawostką jest natomiast kilka czynników utrudniających komunikację, jak efekt „śmierdzenia” - dopóki się nie umyjemy, nikt nie będzie chciał z nami gaworzyć.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 1

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.