Recenzja Dishonored PC - Miks Bioshock, Deus Ex i Half Life 2
- SPIS TREŚCI -
Stal, ołów i magia
Walka w Dishonored została rozwiązana w dwojaki sposób - można oczywiście frontalnie pacyfikować łapserdaków albo bezszelestnie podrzynać im gardła. Obydwie ewentualności dostarczają solidnej dawki niezłej zabawy, ale prawdziwy klimat poczujemy dopiero w skórze skrytobójcy. Kiedy wejdziemy w tryb skradania i zaczniemy trzymać cienia, łatwiej będzie zaskoczyć, okraść lub obezwładnić potencjalną ofiarę. Przeciwników nie trzeba zresztą zabijać szybkim ciosem w tętnicę szyjną, ponieważ możemy ich równie dobrze pozbawić przytomności, natomiast ciała ukryć w bezpiecznym miejscu. Nadmierna ilość trupów wpływa także na wzrost hord żarłocznych szczurów oraz zombiaków żywiących się padliną, więc w imię porządku publicznego lepiej zachować umiar w rozlewaniu krwi. Warto przy okazji dodać, że wzorem oldschoolowych shooterów wprowadzono wychylanie zza węgła, ułatwiające zobaczenie co czeka za rogiem. Ciekawym „ficzersem” jest spoglądanie przez dziurkę od klucza, jak również możliwość rozwalenia drewnianych drzwi ładunkiem wybuchowym czy strzałem z pistoletu.
Adwersarze są wrażliwi na nasze poczynania, chociaż ich percepcja nie należy do najbardziej wyczulonych. Wprawdzie zwykle nerwowo reagują na hałas, wszczynają alarm po wykryciu zwłok lub stwierdzeniu czyjejś obecności, ale jednocześnie potrafią niemalże otrzeć się o Corvo i spokojnie podreptać dalej. Dyskretne egzekucje nie stanowią zatem większego problemu, wystarczy tylko zadbać o odpowiednie składowanie mięsa. Niestety, zwłoki lubią w magiczny sposób znikać nawet z metalowych kontenerów, gdzie uprzednio zostały złożone... Syndrom Łazarza jest o tyle irytujący, że zaburza wiarygodność i sens działania całego systemu. W końcu po cholerę nadwyrężać plecy taszcząc tłuste cielska, skoro pewnie zaraz wyparują? Leniwym pozostaje zainwestować punkty w umiejętność, która utylizuje zwłoki natychmiast po wykonaniu brudnej roboty, chyba że pokładają nadzieje we wspomnianym bugu.
Pojedynki w zwarciu to najwyraźniej spuścizna po Dark Messiah of Might & Magic, która stanowi alternatywę dla skradankowego oblicza Dishonored. Szabelką w dłoni wykonujemy efektowne zamachy, kontrataki i bloki, wymieniając długie spojrzenia ze szczerzącymi zęby przeciwnikami. Czuć niesamowitą siłę wyprowadzanych ciosów, rubinowa posoka tryska obficie, zaś brutalne finiszery uprzyjemniają szatkowanie. Lewa ręka najczęściej służy do krzesania czarów, aczkolwiek w miejsce magicznych zdolności możemy wstawić liczne gadżety - granaty, muszkiet (genialny odgłos pierdyknięcia!), miny lub kuszę z kilkoma rodzajami amunicji m.in.: usypiającą. Nasz osprzęt z czasem ulepszamy znajdując schematy (zoom, pojemniejszy plecak itp), które przekazujemy mechanikowi i instalujemy uiszczając określoną opłatę w złocie, zdobywanym dzięki zbieractwu oraz kradzieży.
Ostatnim istotnym elementem składowym Dishonored obok szczypt cRPG, garści skradanki i łopaty klasycznego shootera, jest pierwiastek typowo zręcznościowy. Skakanie po dachach, spacery wąskimi gzymsami kilkadziesiąt metrów nad ulicą tudzież wdrapywanie po szczeblach metalowych konstrukcji, stanowi codzienność Corvo. Wprowadzenie rozwiązań zaczerpniętych z Tomb Raider i Assassin's Creed to ryzykowny zabieg w pierwszoosobowej strzelaninie, aczkolwiek wszystko udało się sensownie dopracować - pokonywanie przeszkód jest bardzo płynne, łatwe i przyjemne. Postać potrafi się podciągać, bujać na linie, łapać krawędzi, zeskakiwać na adwersarzy ze skutkiem śmiertelnym dla strony redukującej impet upadku, a także wykonać wślizg czy skok z podwójnym podbiciem. Zręcznościowe ewolucje nadspodziewanie dobrze wpasowano w charakter rozgrywki, dodatkowo zwiększając możliwości pokonywania plansz.