Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Call of Duty V: World at War - Wojna w pięciu smakach

Sebastian Oktaba | 17-02-2009 22:12 |

Banzai!

Pomimo pewnego zrezygnowania i niechęci, jaką początkowo obdarzyłem Call of Duty V, szybko okazało się, że gra potrafi wciągnąć. Nie wiem, co ze mną jest nie tak, rok w rok popadam w podobny schemat. Niby nie chcę, ale muszę i ostatecznie nie żałuję. Niespodzianka za sprawą Modern Warfare nie została jednak powtórzona przy okazji World at War. Chociaż tytułowi niczego nie brakuje, zmęczenie materiału jakim jest II WW daje o sobie dotkliwie znać. Niemniej grywalność nadal stoi na wysokim poziomie, głównie za sprawą wyreżyserowanych scenek. Jak pisałem przy okazji CoD IV, jest to zarazem błogosławieństwo i przekleństwo serii. Pierwsze podejście, gdy dajemy się porwać akcji, faktycznie robi wrażenie. Tempo jest iście pieruńskie. Chaos na placu boju, adrenalina i uczucie brania udziału w regularnej wojnie mieszają się, tworząc bardzo smakowitą mieszankę. Czar zaczyna pryskać, gdy zechcemy zejść chociażby na krok z zaplanowanego przez autorów kursu. Na jaw wychodzi potworna liniowość i oskryptowanie. Kępa trawy okazuje się przeszkodą nie do sforsowania! Podobnie sprawa wygląda w miastach - nawet niski murek bezczelnie blokuje dalszą drogę. Kpina. Pomimo, przynajmniej teoretycznej, współpracy z innymi członkami oddziału, standardowo wszyscy zawsze czekają na nasz ruch. Pułkownik gorliwe pogania, byśmy spinali poślady, ale kilka metrów dalej cierpliwie zaczeka, aż dołączymy do grupy. W Call of Duty IV uczucie „sterowania” i teatrzyku nie było tak bardzo dokuczliwe, głównie za sprawą działań na mniejszą skalę. Front drugiej wojny światowej, jako znacznie mniej przewidywalny i skoordynowany plac działań, sporo traci na takich zabiegach. Gra wydaje się zabawą na jeden, ale pamiętliwy raz. Całe szczęście siła nowej produkcji Treyarch tkwi w czymś innym, niż swoboda i nieliniowość.

World at War prezentuje inne oblicze wojny w wykonaniu Call of Duty, niż zdążyliśmy przywyknąć. Teraz klimat jest mniej epicki, zaś zdecydowanie bardziej mroczny i brutalny. Owszem, trup także wcześniej ścielił się gęsto, ale tym razem posunięto się trochę dalej. Już pierwsza scena, w której japoński oficer wypala papierosem oko jednemu ze zniewolonych żołnierzy, sprawia, że pomimo całej solidarności z kolegą, wybitnie nie chcemy podzielić jego losu. Gdyby nie pomoc marines przybyłych z odsieczą, nieunikniona agonia naszej postaci mogłaby trwać bardzo długo. Przedstawiciele Kraju Kwitnącej Wiśni kreowani są zresztą na małe, sprytne i łaknące amerykańskiej krwi potworki, które pojawiają się równie szybko, jak giną. Cwaniaczki potrafią ukrywać się na drzewach, udawać martwych oraz zakładać mordercze pułapki. Wystarczy nieostrożny ruch, a wpadniemy we wnyki lub zdetonujemy ich „rozrywkową” zawartość. Nie inaczej się sprawy mają u „bohaterów” z ZSSR. Nie dość, że trzeba czołgać się pośród stosu trupów, to dobijanie konających Niemców jest wręcz sugerowane przez przełożonych. Juchy, jęków i oderwanych kończyn nie zabraknie. Potraktowanie adwersarza granatem najczęściej owocuje makabrycznym widokiem zakrwawionych kikutów. Dzięki temu realizm zmagań zyskuje, a jednocześnie radocha z masakrowania wzrasta. Szczególnie okrutne wydaje się smażenie przeciwników miotaczem ognia, gdy wrzeszczą w wniebogłosy i skwiercząc dokonując żywota. Po prostu regularna jatka, którą tak bardzo lubimy. Wspomnianych epickich scen, charakterystycznych dla CoD, jednak nie zabraknie. Lądowanie na wyspie Peleliu (ala Medal of Honor i plaża Omaha) czy szarża na Berlin (hurrra!!!), kontynuują wspaniałe tradycje. Niestety nie wgniatają już w fotel. Spowszedniały ...

Naturalnie Call of Duty: World of War, to akcja, akcja i jeszcze raz akcja. Nie minie minuta od rozpoczęcia kampanii, a już wdajemy się w ostrą wymianę ogania. Chwilami panuje naprawdę dekoncentrujący wojenny rozgardiasz. Kule świstają nam koło uszy, Japończycy z okrzykiem „banzai!” na ustach wyskakują zza krzaka, lotnictwo przeprowadza nalot, a gdzieś w oddali artyleria pruje, aż ziemia drży. Ha! Przejedziemy się nawet T-34, rozgramiając niezliczone niemieckie Pantery, PzKpW IV oraz Tygrysy Królewskie (sic!). Co tam, że potężna maszyna nie jest w stanie sforsować cienkiego drzewka. Liczy się satysfakcja z miotania pocisków i huk towarzyszącemu rozpadaniu się stalowych bestii. W trakcie misji od czasu do czasu raczeni jesteśmy animacjami na silniku gry, często interaktywnymi. Ten element zrealizowano na podobnym poziomie, jak w Modern Warfare, czyli świetnie. W pamięci pozostaje moment, gdy jeden z marines wlecze nas do łodzi po wybuchu, podczas gdy my z rewolweru staramy się powstrzymać biegnących ku nam wrogów. Innym razem obserwujemy jak nazistowski żołdak krąży po stalingradzkim pobojowisku, dobijając trupy. Niewiele brakuje, a lufa jego Mausera wyplułaby swoją zawartość wprost między nasze oczy, niechybnie penetrując czaszkę. Nie samymi przerywnikami człowiek żyje, najważniejsze wszak wykonywanie rozkazów dowódcy. Cóż, tutaj nie ma rewelacji, otrzymujemy dokładnie to, co wcześniej. Biegamy więc od punktu do punktu, rozwalając stanowiska ogniowe, przedzieramy się na tyły wroga i dokonujemy dywersji. Bywają misje mnie szablonowe, jak zabawa w snajpera czy ostrzeliwanie z pokładu samolotu konwoju statków handlowych, ale dominuje krwawa łaźnia. Wielka ofensywa Armii Czerwonej na Berlin jest tego najlepszym przykładem. Prawdę powiedziawszy, liczyłem na pewną dozę oryginalności, ale chyba oczekiwałem zbyt wiele. World at War, to w zasadzie miraż czwartej i drugiej odsłony Call od Duty. Szczęście, że w efekcie wyszło danie lekkostrawne, a sycące zarazem.

Spotykanych antagonistów karcić palcem bynajmniej nie będziemy. W ruch wnet idą narzędzia mordu na czele z bronią palną. Asortyment jest ciekawy i miejscami nietuzinkowy. Oprócz doskonale znanych „marek” w postaci PPSz-41 Pepesza, M1 Garand, Thompsona, MG 42, Kar98k czy MP40, pojawiło się sporo oryginalnego żelastwa. Sprzęt japoński na czele z Type 92-Shiki i Type 100-Shiki Kikantanju, to prawdziwe rarytasy. Świetnie spisuje się także miotacz ognia, niezwykle skuteczny i okrutny oręż doskonały do smażenia zamelinowanych w bunkrze operatorów CKM'u. Wspomniany wcześniej czołg również wyposażono w rozpylacz łatwopalnego płynu, co czyni z niego wszechstronne narzędzie do walki z wojskami pancernymi oraz piechotą. Zresztą nie tylko do żołnierzy wroga przyjdzie nam celować, ponieważ autorzy przygotowali osobliwą niespodziankę dla osób, które ukończą stosunkowo krótką kampanię. Żeby przedłużyć żywotność produktu, dodano bonusową misję, polegającą na zabijaniu zombie. Pomysł wcale niegłupi, tym bardziej, że pacyfikowanie trupów daje sporo radochy. Osobiście preferuję tego typu mroczne klimaty. Return to Castle Wolfeinstein to nie jest, raczej Left 4 Dead, aczkolwiek zabawa niezła. Nieumarły, Japończyk czy Niemiec i tak wszyscy otrzymali podobny moduł sztucznej inteligencji. A.I. Niczym się nie popisuje, ale nie jest źle. W natłoku wydarzeń i tak specjalnie się na ten element uwagi nie zwraca. Przeciwnicy potrafią szukać osłon, niemniej na ataki od flanki i kombinowanie nie ma co liczyć. Przypominając sobie leciwego F.E.A.R. lub znacznie bardziej teraźniejszego Clear Sky, World at War wypada przeciętnie.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 0
Ten wpis nie ma jeszcze komentarzy. Zaloguj się i napisz pierwszy komentarz.
x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.