Recenzja Call of Duty 4: Modern Warfare - Odrodzenie serii?
Więc choć, pokażę Ci ...
Głównym mankamentem Call of Duty 4: MW jest nieomal całkowite oskryptowanie. Zawsze ktoś otwiera nam drzwi, zawsze trzeba gdzieś dobiec, żeby kolejne zdarzenie miało miejsce. Nasz wspaniały oddział składający się często z dziesięciu marines jest bezradny bez naszej interwencji. Z kolei my, jako gracz, nie mamy w zasadzie żadnej swobody działania. Podobnie, jak w poprzednich częściach, na siłę popychani jesteśmy do przodu. Przykre wrażenie liniowości maskuje zręczna realizacja, jednak za drugim razem, gdy zechcemy przejść główny wątek schematyczność zaczyna ostro kłuć w oczy. Jednoczesna zaleta i przekleństwo nowego Call of Duty. Czyż to nie ironia losu?
Oskryptowanie przejawia się w najróżniejszych sytuacjach. Przykłady można mnożyć by w nieskończoność. Przytoczę więc tylko jeden z moich ulubionych. Punkt pewnego zadania wymagał zniszczenia dwóch czołgów ostrzeliwujących nasze pozycje ze wzgórza. Normalna rzecz, po to wymyślono sprzęt ciężki. Sęk w tym, że siła ludzka nacierająca z przeciwnej strony nie ustanie dopóki czołgów szlak nie trafi. Całość wyglądała następująco: strzelamy do wroga, aż skończy się amunicja ... Polegną setki, tysiące, miliony ... Chyba, że ktoś wreszcie (czyli my) rozpieprzy dwa radzieckie pancerniaki. Paranoja. Rozumiem, gracz kupuje grę i musi być „pępkiem wszechświata”, tylko dlaczego równocześnie otrzymuje brak jakiejkolwiek logiki? Zwolennicy mordowania i masakry będą zachwyceni, osoby ceniące klarowność przedstawionych sytuacji raczej nie. Nawet nie wspominam o A.I., gdyż go po prostu nie ma! Opróżniamy magazynki, waląc do urodzonych samobójców. Rozumiem stronę Arabską - oni podobno tak mają w standardzie, ale Rosjanie? Zero uników, zero manewrów, zero inteligencji.
Drążąc temat drobnego niedosytu, doszedłem do pewnego wniosku. Ewidentny brak epickich inscenizacji znanych z poprzednich części. Pamiętny desant na plażę Omaha znany z „Szeregowca Ryana”, czy samobójczy rajd przez Stalingrad wzorowany na „Wróg u bram” nie mają swoich odpowiedników w nowej części Call of Duty. Czyżby zabrakło gotowych wzorców? Nie sądzę. Liczba filmów, których akcja rozgrywa się współcześnie, zawierających potencjalne sceny, jakie można by umieścić w grze jest ogromna. Zasadniczo obejrzymy dwie lub trzy spektakularne akcje. Osobiście wcale mi tego nie brakuje, znajduję również proste wytłumaczenie takiej postaci rzeczy. Działania wojenne w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat znacznie się zmieniły. Teraz nie wystarczy wysłać oddziału wyposażonych w byle jaką broń palną, żeby zdobyć cel. Obecnie bardziej liczy się rozpoznanie, planowanie, przeszkolenie i zajmowanie punktów strategicznych. Oddział kilkunastu świetnie wyszkolonych komandosów może często więcej niż setka nieogarniętych baranów. Autorzy zmieniając realia, zmienili także podejście do tematu. Dobre posunięcie.