Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Burnout Paradise The Ultimate Box - Jazda do raju

Sebastian Oktaba | 23-02-2009 12:13 |

Paradise City

Asortyment czterokołowych maszyn jest bardzo obszerny i zróżnicowany. Na odkrycie czeka ponad siedemdziesiąt pojazdów w kilku klasach. Jedne są zabójczo szybkie, inne masywne, jeszcze inne najlepiej sprawdzają się jako narzędzie kaskadera. Oczywiście próżno dopatrywać się oryginalnych marek, co nie powinno budzić zastrzeżeń. Zresztą większość dwuśladów łatwo zidentyfikować. Mamy więc japońskie ścigacze na czele z Nissanem Skyline GT, legendarne muscle cary Camaro, El Camino i Mustanga oraz przepięknego klasyka Chevroleta Bel Air. Rzecz jasna, to jedynie pierwsze lepsze pozycje, jakie przyszły mi do głowy. Nie zabraknie SUW'a, półciężarówki, oldtimera oraz bolidu. Pomijając drobne niuanse nadające charakteru poszczególnym modelom, każdy z nich opisują trzy współczynniki. Prędkość maksymalna, dopalacz oraz wytrzymałość nie wymagają raczej specjalnych wyjaśnień. Ale, ale - jak wspomniałem na początku, Burnout Paradise The Ultimate Box został wzbogacony o kilka dodatków. Jednym z nich jest pełna oferta motocykli, nota bene nowość dla serii. W mojej subiektywnej ocenie zabawa autami przynosi znacznie więcej frajdy, aczkolwiek wielbiciele jednośladów nie powinni narzekać. Motory z oczywistych względów pozbawione zostały dopalacza, chociaż i tak zasuwają niemiłosiernie. Przynajmniej na siedlisku ulokowano postać kierowcy, ponieważ samochody jeżdżą same, niczym Kitt w „Nieustraszonym” lub transformersy. Próżno też po drogach wypatrywać ludzi, to nie Carmageddon. Niemniej o liczniku prędkości autorzy mogli pomyśleć. Na szczęście to tylko nic nieznaczące szczegóły.

Dosłownie w chwilę po wyborze środka transportu, wyruszamy na podbój Paradise City. Zanim weźmiemy się za poważną grę, pasowałoby trochę poszaleć i poczuć „moc”. Model jazdy, co ponownie podkreślę, jest absolutnie zręcznościowy i chwała mu za to. Fury w znakomitej większości przypadków są posłuszne i w pełni poddają się naszym rozkazom. Efektownym driftem można pokonywać naprawdę długie kawałki trasy, nie tracąc przy tym panowania nad kierownicą. Opony szurają po asfalcie, zostawiając czarne smugi w asyście pisku i dymu. Czujemy przypływ adrenaliny, dociskają pedał gazu do końca. Używanie hamulca nie jest jakoś specjalnie wymagane, bywały trasy, gdy nawet go nie musnąłem. Taki przejazd połączony z kręceniem bączków i lawirowaniem pomiędzy ruchem ulicznym daje bardzo dużo satysfakcji. Żaden nowy Need for Speed się do Burnout nie umywa. Natomiast jeżeli przypadkiem uznamy, iż nasz stalowy rumak porusza się ospale, oznacza to niechybne użycie dopalacza. Jego rola jest niemal identyczna jak w serii Flatout, a sprawne posługiwanie decyduje o wygranej, bądź porażce. Prawdziwą prędkość poczujemy dopiero w momencie aktywacji nitro – efekt wgniata w fotel, a mijane obiekty przemykają z zawrotną szybkością. Pozyskiwanie dopalacza w trakcie zmagań okazuje się banalnie proste. Wystarczy wykonać krótki skok na rampie, niebezpiecznie blisko minąć zwykłego uczestnika ruchu lub skosić zakręt wymuszając nadsterowność. Jednak najbardziej przyjemnym i skutecznym sposobem okazuje się „uziemienie” przeciwnika. Wpychając delikwenta bezpośrednio na bandę, z dumą patrzymy jak jego niegdyś wypolerowane autko zamienia się w kupę złomu ...

Dokładnie tak! Dzika przyjemność jaką daje w Burnout możliwość przepychanek na drodze, to zupełnie nowa jakość na PC. O ile w Flatout kasowanie bryk oponentów było czymś w rodzaju dodatku, tutaj jest przysłowiową wisienką na torcie. Pal licho zyskiwanie „przyspieszacza”, liczy się przede wszystkim zaspokojenie żądzy destrukcji. Wszelkie chwyty są dozwolone w drodze po zwycięstwo. Kraksy, w których widzimy jak z dorodnego sedana robi się cabrio coupe, to z pewnością jedna z głównych atrakcji opisywanego tytułu. Podczas wypadków blacha się gnie, strzelają fontanny szkła. Z pojazdów zostają powykręcane, zmasakrowane nadwozia. Gra sama pokazuje stosowne ujęcia, jeżeli tylko przyczynimy się do takowego incydentu. Następuje wtedy spowolnienie czasu, abyśmy uważnie mogli obejrzeć owoc naszej „pracy” i błyskawicznie powracamy do wyścigu. Muszę Criterion Games pochwalić za efekciarski system zniszczeń, który przy bliższych oględzinach powoduje spazmy na twarzy i komentarze typu „uuuu ...”. Z realizmem ma on jednak niewiele wspólnego i myli się ten, kto sądzi iż skasowanie rywala definitywnie wyklucza go z dalszej rozgrywki. To (nie)stety nie działa w ten sposób. Co prawda przeciwnik straci cenne sekundy, niemniej ino mig wraca do rywalizacji z niewielkim uszczerbkiem. Ot, pokazówka. Kierowcy sterowani przez komputer bywają agresywni, walczą zaciekle i nie szczędzą prób żeby pozbyć się pozostałych uczestników. Atmosfera bywa napięta, a każdy „takedown” i „dzwon” z nami w roli głównej powoduje żywiołowe reakcje. Gra budzi emocje, mobilizuje do działania i nieraz dostarczy solidnej dawki stresu. Miodność czuć na kilometr, a to świetna rekomendacja.

Kolejną cechą odróżniającą Burnouta od wielokrotnie wspomnianego Flatouta, jest otwarty świat gry. Wystarczy przypomnieć sobie ostatniego Need For Speed lub Test Drive: Unlimited, aby zrozumieć jak dogodne jest to rozwiązanie. Swobodne przemieszczanie się po Paradise City, miejscu wzorowanym na sielskim i urokliwym Hollywood, pozwala zachłysnąć się wolnością. Jeżeli nie mamy ochoty, nikt nie zmusza nas do podejmowania jakichkolwiek wyzwań. Możemy bez przeszkód zwiedzić całe miasto, podziwiać widoki albo mknąć na złamanie karku przed siebie zupełnie bez celu, powodując rozliczne karambole. Katowanie fury skończy się co najwyżej wizytą w okolicznym warsztacie. Jeżeli taki będziemy mieć kaprys, odwiedzimy lakiernika, nadając naszemu wysłużonemu wózkowi nowy wygląd. Nie ukrywam jednakże, że luźne śmiganie szybko się nudzi i nie na tym polega istota gry. Szukając zajęcia, czas, miejsce i kolejność zawodów wybieramy na szczęście indywidualnie. Liczy się wyłącznie ilość zwycięstw potrzebnych do odblokowania wyższej licencji prawa jazdy, a co za tym idzie nowych pojazdów. Kiedy już odnajdziemy interesującą nas konkurencję, wystarczy stanąć na światłach, gniewnie zabuksować kołami i voila – jedziemy. Mapa Paradise City aż kipi od punktów oznaczających wyzwania, czekających dosłownie na każdym skrzyżowaniu. W drogę!

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 0
Ten wpis nie ma jeszcze komentarzy. Zaloguj się i napisz pierwszy komentarz.
x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.