Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Battlefield V - Odgrzewany kotlet, ale z dobrej wołowiny

Ewelina Stój | 05-12-2018 08:00 |

Singleplayer, czyli kilka historii stanowiących trening przed grą sieciową

Na początek pojedziemy z drednota, czyli w sumie z grubej rury (swoją drogą drednot pojawia się w grze w fenomenalnym, filmowym ujęciu już w pierwszej misji). Otóż kampania dla pojedynczego gracza jest krótka. Przejdziemy ją w około 5 godzin, czyli w około 2 godziny szybciej niż w poprzedniej odsłonie. I znów na myśl ciśnie się historia z przeszłości, w której to gracze wynosili EA DICE na piedestał ponad Call of Duty: WWII, które zupełnie zrezygnowało z trybu dla pojedynczego gracza. Przez sieć przelało się wówczas takie nastawienie jak: Hurra! Twórcy nowego Battlefielda nas kochają! Dbają o tych, którzy cenią singleplayer, a Sledgehammer Games niechaj sczeźnie w piekle za propagowanie tego uwłaczającego ludzkiemu intelektowi trybu battle royale! - tak przecież było. No cóż, faktycznie singleplayer w BFV jest, ale (póki co) abstrahując od jego jakości może się wydawać, że umieszczono go tylko na przystawkę przed multiplayerem tak, jakby miał nauczyć nas czym posługiwać się grając właśnie w późniejszym czasie poprzez sieć. Misje w kampanii dla samotnego wojaka są cztery, choć jak wiemy niebawem w darmowej aktualizacji pojawi się jeszcze misja The Last Tiger, widziana oczyma niemieckich żołnierzy. Czy doczekamy się kolejnych kampanii w tym trybie? Nie wiadomo, ale intuicja podpowiada, że jest to wątpliwe.

Recenzja Battlefield V: odgrzewany kotlet, ale z najlepszej wołowiny [5]

Wchodząc w menu misji dla pojedynczego gracza, to jest w tak zwane Wojenne Opowieści, naszym oczom ukażą się cztery misje, przy czym pierwsza o nazwie My Country Calling jest raczej wprowadzeniem, które przejdziemy w zaledwie kwadrans. Jest to nic innego jak powtórka z wejściówki z Battlefielda 1. Otóż mamy sporo górnolotnych cytatów, przeplecionych grywalnymi urywkami z kolejnych lokacji gry, doprawionych podniosłą muzyką. Po kilku minutach spędzonych kolejno jako żołnierz piechoty w doku w Narwiku, czołgista w Tobruku, snajper na Przełęczy Kasserine, pilot RAF latający nad Hamburgiem oraz ponownie jako piechur w Bitwie o Nijmegen będziemy już wiedzieć, co czeka nas w ramach gry zarówno w misjach dla pojedynczego, jak i dla wielu graczy. Po tym swoistym wstępie pozostałe trzy misje stoją przed nami otworem. Podobnie jak ostatnim razem, tak i teraz Battlefield serwuje nam mniej znane historie, związanie z tragediami i bohaterskimi historiami jednostek. Nie mamy więc co liczyć na bitwę pod El Alamein, Stalingradem, walki na Okinawie czy - równie wyeksploatowane w grach wojennych - lądowanie w Normandii. Ale nie jest to akurat minus gry. Twórcy wyszukali mniej znane historie i pokazali walkę człowieka z człowiekiem, nie zaś żołnierzy z żołnierzami. Ani razu nie pada tu nazwisko pana na literę H. czy nazwiska innych znakomitości. Tak jak zapowiadało studio DICE już przed Battlefieldem 1: planowano zmianę formuły gry w taki sposób, by uczcić pamięć milionów bezimiennych ofiar, które przecież niekiedy dokonywały większych czynów, niż postaci, o których przeczytamy w szkolnych podręcznikach.

Recenzja Battlefield V: odgrzewany kotlet, ale z najlepszej wołowiny [6]

To, co rzuca się w oczy po wejściu w tryb singlepayer to fakt, że pierwszą misję rozpoczniemy w roku 1942, czyli w chwilę po tym jak w grudniu 1941 roku USA przystąpiło do wojny. Smutne to trochę, bo wygląda na to, że przed owym rokiem cała reszta świata tylko bawiła się w wojnę, radośnie strzelając sobie w potylice z paintballa. No ale przebolejmy już ów amerykocentryzm i skupmy się na rzeczach ważniejszych. Jak już mówiłam, twórcy przedstawiają nam trzy mniej znane (dla historycznych laików zwłaszcza) historie. Pod Flagą Niczyją to zabawna (lub siląca się na zabawność) historia nie do końca ogarniętego Anglika, który zachowuje się, jakby jeszcze przed wojną utracił jakimś sposobem przynajmniej pół mózgu. Ale nic w tym dziwnego, gdyż Billy Bridger jest nikim innym jak recydywistą, który w ramach odsiadki został wysłany na front w celu przeprowadzania specjalnych misji. To pierwsza ciekawostka historyczna w grze, która przybliża historię specjalnie powołanych oddziałów (np. jednostki SOE), które w myśl Churchilla miały patroszyć i uciekać (butcher and bolt), a wszystko to bez zbędnego pomyślunku. Dlatego też postaci takie jak przedstawiony w grze Bridger były osobami odpowiednimi do zadań, którym z pewnością nie podołałby nikt inny. Dużo poważniejszą, a już na pewno (naj?)bardziej wzruszającą opowieścią jest Nordlys, w której poznamy perypetie norweskiego ruchu oporu (wybaczcie wtrącenie, ale jeśli ruch oporu, to dla mnie tylko Allo Allo i słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać). W historii tej jednak nie będzie głupawego śmiechu, a chęć ukazania, jaką rolę w wojnie miało także wspomniane podziemie, o którego zasługach często nie wiemy. Z przykrością jednak zauważę, że zarówno pierwsza jak i druga opowieść, z racji swojej krótkości jedynie muska w locie też ciekawej tematyki, w związku z czym pozostaje nam ogromny niedosyt i po raz kolejny pojawia się myśl o tym, że faktycznie singleplayer to tylko tutorial przez grą sieciową.

Recenzja Battlefield V: odgrzewany kotlet, ale z najlepszej wołowiny [7]

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Liczba komentarzy: 71

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.