Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Recenzja Apache Air Assault - Latający Indianin

Sebastian Oktaba | 10-01-2011 01:03 |

Na dwoje babka...

Zasiadając wygodnie przed monitorem i uruchamiając Apache Air Assault, trzeba być świadomym tego, że najnowsze dziecko Gaijin Entertainment absolutnie nie jest hardcorowym symulatorem pokroju Apache Longbow z 1995 roku. W gwoli ścisłości, nie mamy również do czynienia z kompletną zręcznościówką, którą przechodzi się naprzemiennie wciskając dwa guziki. Zatem czego oczekiwać? Pamiętacie jak niegdyś, aby ogarnąć podstawowe zasady klawiszologii wymagana była wnikliwa lektura kilkunastostronicowej instrukcji? Tutaj podobnych atrakcji dzięki Bogu nam oszczędzono, co jednak nie oznacza, że Apache to Split Second czy daleki krewniak Call of Duty w przestworzach. Chociaż zasady zabawy okazują się stosunkowo proste i przejrzyste, opanowanie sterownia zajmuje nieco czasu ze względu na swoją specyfikę. Śmigłowiec reaguje odrobinę ospale na komendy oraz wymaga szczypty wyczucia. Kierowanie kobylastym AH 64 za pomocą klawiatury i myszy do najprzyjemniejszych czynności raczej nie należy, choć jest oczywiście zupełnie możliwe, trzeba tylko uważać na gwałtowne ruchy gryzoniem. Natomiast prawdziwą satysfakcje z pilotowania poczułem dopiero podpinając pada od xBox 360, który zapewnił nieporównywalnie lepszą precyzję i płynność (dwie analogowe gałki robią swoje). Niemniej, sterowanie oraz poziom komplikacji samej rozrywki został tak wyważony, że nawet niedzielni lotnicy nie będą mieli problemów z ich opanowaniem. Kwestia wprawy i chwili treningu.

Gra udostępnia cztery widoki do wyboru lecz w trakcie potyczek najlepiej śmiga się obserwując naszego Apacza zza ogona, czyli perspektywy trzeciej osoby. Oczywiście, nawet wtedy istnieje możliwość przybliżenia aktualnego celu, żeby łatwiej trafić w miniaturowe punkciki na ziemi. Kamera TPP z helikopterem umiejscowionym po lewej stronie ekranu, jest bezdyskusyjnie najbardziej widowiskowa oraz praktyczna ze wszystkich. Szerszy rzut na pole walki czy łatwiejsza nawigacja, zapewniają więcej doznań wizualnych niż pozostałe tryby. Z kolei sposobność przeniesienia się na stanowisko pilota bądź strzelca od wewnątrz, to prawdziwa gratka dla wielbicieli bardziej realistycznej zabawy. Apache Air Assault dzięki widokowi z kokpitu nabiera wtedy wyrazistego klimatu, przypominając najlepsze produkcje zapomnianego gatunku. Masywny stalowy szkielet, kuloodporne szyby oraz mnóstwo elektronicznej aparatury wokół sprawiają, że pozytywne wrażenia z pilotowania zauważalne wzrastają. Naprawdę można poczuć bakcyla, aż chciałoby się własnoręcznie poprzestawiać kontrolki w kabinie. Pomimo zręcznościowego charakteru, taki sprytny zabieg skutecznie niweluje poczucie obcowania z czymś nieszczególnie zgodnym z rzeczywistością - bowiem, co trzeba jeszcze raz podkreślić, Apache Air Assault żadną symulacją nie jest.

Kampania dla pojedynczego gracza, pomijając ułomności fabuły, zapewnia kilkanaście godzin solidnego naparzania. Misji jest w sumie szesnaście, które odblokowujemy z biegiem czasu oraz wydarzeń. Jednak najczęściej wszystko sprowadza się do eliminacji jednostek lub budynków wroga, rzadziej eskortowania bądź asekuracji sprzymierzeńców. Cóż, niewielka różnorodność z racji zamkniętego „konceptu” gry jest w pełni uzasadniona, wszak co można począć, gdy zamkną nas w metalowej puszcze z wirnikiem? Niecodziennym zjawiskiem wydaje się limitowana ilość „żyć”, jakie możemy wykorzystać zanim trzeba będzie powtarzać misję. Wkurza natomiast brak punktów kontrolnych, bo jeżeli w pewnym momencie zawalimy (np.: nie zapewnimy wsparcia sojusznikom), pozostaje już tylko zaczynać od nowa. Kampania to jednak tylko część oferty Apache Air Assault. Tryb „swobodnego lotu” pozwala dowolnie skonfigurować zadanie, stanowiąc coś na wzór edytora, jakiego w czystej postaci de facto zabrakło. Ustawiamy zakres uzbrojenia, ilość oddziałów przeciwnika czy lokację i ruszamy potrenować lub zwyczajnie skopać kilka tyłków. Wisienką na trocie pozostają scenariusze ukrywające się pod nazwą „operacje eskadry” w licznie trzynastu, przygotowane na potrzeby rozgrywki wieloosobowej. Maksymalnie czterech graczy może uczestniczyć w podniebnych zmaganiach, choć tylko kooperując ze sobą... niestety, pominięto klasycznego deatchmatha. Szczęście, że zabawa w grupie rzeczywiście się sprawdza i żadnych błędów oraz lagów nie zaobserwowałem, więc pozostaje cieszyć się wspólną rozpierduchą, która naprawdę wciąga.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Sebastian Oktaba
Liczba komentarzy: 3

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.