Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Witaj owieczko! Daj się przystrzyc, będziesz zadowolona

LukasAMD | 16-10-2016 13:00 |

Witaj owieczko! Daj się przystrzyc, będziesz zadowolonaLato już za nami i choć pogoda nie zawsze dopisywała, na nudę raczej nie mogliśmy narzekać. Nie tylko na zewnątrz, podczas rozmaitych zajęć, ale także w trakcie obserwowania premier nowych urządzeń, zmian w oprogramowaniu i wprowadzania zupełnie nowych, jak to zwykły mawiać działy marketingowe „rewolucyjnych” funkcji. Obserwuję to wszystko stojąc nieco z boku, a zarazem wciąż będąc w pewien sposób zafascynowanym nowościami i mimo wszystko nie podzielam optymizmu, jakim próbują zarazić nas panowie i panie z działów PR. Obserwuję i widzę, że nie tylko nie jest coraz lepiej, ale wprost przeciwnie, coraz gorzej. Wiele w tym winy nas samych, konsumentów, którzy niejako czekają na nowinki, polują na nie bez względu na zdrowy rozsądek, bez rozeznania terenu i sprawdzenia wszystkich informacji. Skutki? No cóż, bywają różne.

Czas premiery: leć, kupuj, szybciej, jak najwięcej, byleby przed innymi... a później płacz i zgrzytaj zębami, że to niemiły żart.

Zanim ktoś mi powie, że znów marudzę, lub za chwilę będę marudził przypomnę, że jest to felieton, a ten z racji swojej formy wyraża moją opinię, a także zachęca Was, do wyrażenia własnej. Tożsamej, a może zupełnie odmiennej – to nie ma znaczenia, ważne jest dzielenie się zdaniem i dyskutowanie, bo wnioski, do jakich możemy wspólnie dojść, być może pozwolą nam uniknąć pewnych błędów. Jak można się natomiast domyślić, dzisiaj chciałbym poruszyć kwestię nabijania nas, klientów w butelkę. Procederu, z którym stykamy się coraz częściej i który pokazuje, że granice absurdów przesuwają się coraz dalej. Przy okazji wspomnianych premier i niedługo po nich było wiele okazji, aby to zaobserwować: najpierw piękne obietnice, później wysokie ceny, a ostatecznie zerkamy na to, co kupiliśmy i zadajemy sobie pytanie, jakim cudem udało się komuś wcisnąć nam taki bubel… To niestety często wina naszego podejścia. Tak panie i panowie, trzeba uderzyć się w pierś i jasno powiedzieć, że to nie kto inny jak właśnie my, klienci, biegniemy do sklepu, aby coś kupić w napływie ciekawości.

Koronny przykład tego, że coś jest nie tak, stanowi bez cienia wątpliwości Samsung Galaxy Note 7. Urządzenie miało stanowić prawdziwego wydajnościowego killera, miało nas zaskoczyć jakością wykonania, świetnym aparatem, a także wieloma funkcjami, których próżno szukać w innych smartfonach – jak to zwykle bywa przy takich debiutach, z fajerwerkami niczym przy pokazie nowych samochodów, albo i większymi. Owszem, do wielu elementów nie można się przyczepić i część obietnic została spełniona, ale trudno przecież nie zaważyć, że coś poszło nie tak. Bo czy możemy uznać za normalną sytuację, w której urządzenia mogą wybuchnąć, doprowadzić do pożaru, zniszczyć samochód, poparzyć dziecko, czy nawet doprowadzić do ewakuacji samolotu i przesunięcia lotu? Jeszcze pięć, dziesięć lat temu raczej nie podejrzewaliśmy, że z powodu takiego małego kawałka elektroniki codziennego i osobistego użytku będziemy mieli takie problemy. Oczywiście, to miała nie być żadna katastrofa, problem miał dotyczyć tylko niewielkiej liczby egzemplarzy, ale… mnie takie tłumaczenia i tak od początku nie przekonywały.

Witaj owieczko! Daj się przystrzyc, będziesz zadowolona [1]

No bo jak mogę być przekonany do tego, gdy mowa o sprzęcie absurdalnie drogim? Absurdalnie drogim dla mnie, bo nie kupiłbym smartfona nawet za ponad dwa tysiące złotych w sytuacji, gdy rynek oferuje nam świetny wybór nawet w znacznie mniejszych granicach cenowych (z tego miejsca warto pozdrowić i pochwalić liczne firmy z Chin, które są niejako „odpowiedzialne” za tę sytuację). Wiem natomiast czego bym oczekiwał od takiego sprzętu. Nie tylko świetnego wykonania czy bajerów na miarę najnowszych gadżetów, ale przede wszystkim, niezawodności. To już półka w pewien sposób ekskluzywna, tym bardziej że Samsung mocno konkuruje z Apple i stara się wygryź klientów sadownikom. Tym razem to się nie udało i jedynie utwierdziło mnie w podejściu mówiącym o tym, że inwestowanie sporej kwoty nie ma najmniejszego sensu – po co, skoro sprzęt zaraz po premierze nie jest sprawdzony, po co, skoro mimo takich cen producent po prostu musiał się nie przyłożyć do jakże ważnego etapu testowania.

Test wydajności Mafia III PC - Optymalizacja? Rozbój w biały dzień!

Tak, to prawda, że Koreańczycy zareagowali bardzo szybko uruchamiając akcję wymiany urządzeń na nowe, co bezapelacyjnie się chwali… Ale zaraz zaraz… dzisiaj już wiemy, że to nic nie dało, nawet „nowe i wolne od wad” egzemplarze okazywały się wadliwe! Jak może czuć się klient, który najpierw wydaje niemałą kwotę, a później ma problemy o takiej skali? Rzucanie mięsem na lewo i prawo to chyba najdelikatniejsza z możliwych reakcji. Zrozumienie, cierpliwość? Oj nie, nie przy takiej cenie produktu i takim sztucznym pompowaniu „emejzingu”. Co by teraz nie robić, zaufanie klientów zostało naruszone… i powinni oni wyraźnie odpowiadać na coś takiego własnymi portfelami. W przeciwnym razie takie sytuacje będą zdarzały się w przyszłości coraz częściej, a przyzwolenie będzie na to coraz większe - „bo przecież sporo urządzeń się psuje”… Nie wydaje mi się, abyśmy chcieli iść właśnie taką drogą i abyśmy kładąc się spać byli pogrążeni w myślach typu: „ciekawe, czy w nocy coś się zapali”…

Wpadka z Samsungiem Galaxy Note 7 to katastrofa, do której po prostu musiało dojść w tej wojnie na smartfony i gadżety.

Za chwilę ktoś powie, że jadę tak po tym Samsungu, że pewnie chodzi też o jakiś uraz do Androida… Nie, zdecydowanie nie, choć sam jestem użytkownikiem Androida i uważam, że tutaj też jesteśmy poważnie robieni w balona. Pierwsza kwestia to oczywiście te nieszczęsne aktualizacje. Co prawda zmiany w systemie czyniące z niego nieco bardziej modularny twór (udostępnienie aplikacji składowych w Google Play, wydzielenie komponentu WebView) nieco sytuację poprawiły, ale nadal trudno mówić o jakimś większym sukcesie. Dopiero gigantyczne dziury umożliwiające szybkie infekowanie dziesiątków tysięcy urządzeń spowodowały, że firmy zaczęły wprowadzać cykliczne poprawki bezpieczeństwa… Ale nawet posiadając przykładowo Nexusa nie mamy gwarancji, że Google podejdzie do nas tak, jak powinno. W jednym z poprzednich felietonów narzekałem na wydajność Nexusa 9, mocnego tabletu z procesorem Tegra na pokładzie. Myślicie, że Android 7.0 cokolwiek tu zmienił? Nie, niczego nie zmienił. Nadal jest źle i nadal ratunku można szukać nie u producenta sprzętu (HTC) czy systemu, lecz u kucharzy z XDA… A co robi Google? Google tymczasem wprowadza wewnętrzną fragmentację nową linią Pixel, dla której rezerwuje pewne funkcje z nowego Androida 7.1. Bajka, szkoda, że na jawie.

Witaj owieczko! Daj się przystrzyc, będziesz zadowolona [2]

Sprzęty mobilne to w ogóle bardzo ciekawa sytuacja, bo problemy widać w zasadzie w przypadku każdej firmy. Przyjrzyjmy się Apple. Tu też widać olewatorskie podejście do klientów mimo bardzo wysokich cen – jakiś czas temu pojawiło się sporo problemów z wyświetlaczami iPhone’ów 6, redakcja pewnego zagranicznego serwisu zajmującego się rozbieraniem sprzętów na czynniki pierwsze zbadała sprawę i znalazła winowajcę (ach te oszczędności) i… co z tego? Apple problemu nie widzi. Bo i po co, prawdziwy fan firmy i tak kupi i tak będzie wychwalał wirtualny „emejzing”. Piszę to z całą świadomością jako użytkownik Macbooka – bo wiem, że ani sprzęt, ani system nie są idealne, choć w mojej pracy spisują się lepiej niż Windows. Nie zmienia to jednak tego, jak patrzę się na firmę, która strzyże klientów niczym owieczki, a która nie chce brać odpowiedzialności za tworzone przez siebie buble. Dałoby się to jakoś przełknąć, gdyby chodziło o tani sprzęt… choć w sumie dlaczego? Nie ma znaczenia, czy kupujemy smartfona za 300 zł, czy za 3500 zł. To sprzęt nowy, który powinien działać i który nie powinien sprawiać problemów, różnice mogą tkwić w możliwościach, a nie niezawodności.

To samo Apple wydało w tym roku iPhone 7. Rewolucja bez miejsca na złącze słuchawkowe, która moim zdaniem jest kolejnym skokiem na portfele użytkowników (w końcu przecież każdy może sobie dokupić konkretny zestaw bezprzewodowych, prawda?), ale mniejsza już o to. Sprzęt spełnia normy mówiące o wodoodporności, w warunkach laboratoryjnych może przetrwać 30 minut na głębokości do jednego metra. Mimo wszystko Apple gwarancji nam żadnej nie da i nie uwzględni ewentualnego zalania, bo warunki rzeczywiste odbiegają od laboratoryjnych. Ok, to prawda i ja to w pełni rozumiem… ale skoro tak, to po co chwalić się czymś, co tak naprawdę dla użytkownika końcowego nie ma znaczenia, czego on nie dostaje? No tak… to wygląda o wiele lepiej w broszurce marketingowej i przyciąga wzorek – norma „ipe iks taka i taka, whow...”… A później problemy… nie tylko zresztą w Apple, bo np. Sony słynące z serii wodnej (Aqua) też wycofało się z serwisowania takich uszkodzonych sprzętów. Ja problem rozumiem i raczej nie robiłbym mycia sprzętu pod kranem, ale co ma w takiej sytuacji powiedzieć zwykły użytkownik, który po prostu chce korzystać z tego, co kupił? On zostaje na lodzie.

Nowa Mafia jest niczym policzek dla graczy. Wykonanie pozostawia wiele do życzenia, a wymagania, no cóż... płać i płacz.

Wymieniając sytuacje, na które mogę narzekać, nie sposób pominąć Windows 10 i jego mobilnej odmiany. Wiem, że za sprawą tego niektóre osoby mogą wskazać na mnie palcem i stwierdzić - „o, to ten, co zawsze na Microsoft narzeka!". Nie zawsze i nie bez powodu. No ale niestety Windows 10 dał i wciąż daje nam wiele powodów do marudzenia. W chwili wprowadzenia na rynek było to oprogramowanie niekompletne i z rażącymi błędami (np. nieprawidłowe wyszukiwanie w Menu Start, braki w obsłudze VPN), nie tłumaczył tego ani pośpiech na wakacyjne wyprzedaże, ani chęć dostarczenia użytkownikom nowego systemu „za darmo". Czy wiele się zmieniło? Wbrew pozorom, niestety nie bardzo. Od lutego nie używam Windows jako głównego systemu, ale wciąż siedzi sobie on tam, gdzie siedzieć powinien, czyli w maszynie wirtualnej. Dzięki temu mogę wiedzieć, jakie zmiany Microsoft wprowadził wraz z tzw. rocznicową aktualizacją dla Windows 10. Nie tylko u siebie zresztą, ale i na komputerach innych użytkowników. No cóż... U nich poszło to względnie dobrze, bo jedyne problemy, na jakie natrafiłem to nieprawidłowe rysowanie niektórych elementów interfejsu po otworzeniu paska powiadomień.

Witaj owieczko! Daj się przystrzyc, będziesz zadowolona [3]

Problemów jest jednak cała masa i zdarza się, że system wysypuje się po aktualizacji zupełnie, uniemożliwiając nam pracę. Kiedyś, gdy moim obowiązkiem była głównie szkoła, eksperymentowanie i przeinstalowywanie systemu nawet raz na miesiąc nie stanowiłoby problemu. Ale teraz sytuacja wygląda nieco inaczej. Nie byłbym specjalnie zadowolony, gdybym np. w poniedziałek rano uruchomił komputer, który stanowi moje podstawowe narzędzie pracy, a który odmówiłby posłuszeństwa, bo Windows wysypał coś aktualizacją… Co mam wtedy powiedzieć klientom, kontrahentowi? Sorry, nie pracuję, bo Microsoft? A kogo to obchodzi, kto odpowiada za to, że użyłem Windows 10, któremu daleko do stabilności? Na pewno nie jego twórców, którzy nie zwrócą mi za żadne straty związane z taką sytuacją. I żeby nie było, jeżeli chodzi o MacOS to sprawa wygląda tak samo – płacę, wymagam, a może być różnie… choć przyznam, że aktualizacja do wersji Sierra była w porównaniu do doświadczeń z Windows czymś bardzo spokojnym i to ja byłem niesamowicie wyczulony na ewentualne problemy (to jest zaleta Windows, szybko uczy robienia kopii zapasowych, a to przydatne niezależnie od systemu).

Czy ja wymagam wiele? Tylko możliwości pracy… niech sobie wrzucają nowe funkcje jak sklep, to całe chore UWP, obcięte aplikacje, czy nawet koszmarnie wyglądające fonty i brak spójności w interfejsie… ale niech to będzie stabilne i działa na co dzień bez konieczności grzebania i wyłączania aktualizacji w sposób siłowy. Windows XP idealny nie był, w szczególności zaraz po premierze działał kiepsko, a w wielu przypadkach przesiadka na jądro NT powodowała całą masę problemów z kompatybilnością. Service Packi zrobiły jednak swoje. Podobnie było z (moim zdaniem naprawdę rewolucyjną) Vistą, choć tu sporo problemów stanowiło niedopasowanie zbyt wolnych komputerów w domach użytkowników do systemu. Kwintesencja dla wielu to natomiast Windows 7, wciąż okupujący większość komputerów świata. A teraz? Teoretycznie do testów, do robienia za poligon testowy jest program Windows Insider, a użytkownicy biorący w nim udział robią za króliki doświadczalne, choć i mają system za darmo, nawet bez posiadania wcześniejszych wydań. Tyle tylko, że od premiery Windows 10 minął rok, a testerami nadal są… wszyscy? Trudno powiedzieć, co myślą teraz administratorzy w firmach, gdzie zdecydowano się na wdrożenie systemu na większą skalę. Na pewno nie można im zazdrościć.

System jako usługa - czytaj również: wiecznie w budowie, w zasadzie nie wiemy czy za chwilę coś się nie zawali.

Wersja mobilna ma się nie lepiej. Od lat w powijakach, od lat jakościowo za Androidem i za iOS i bez perspektyw na zmianę sytuacji. Choć przyznać trzeba, że tutaj ze stabilnością nie jest już tak znowu źle. Dopóki nie jedziemy na testowych, nowych wersjach, to smartfon raczej problemów nam sprawiać nie będzie – choć bądźmy szczerzy, nie będziemy go mogli używać tak intensywnie jak konkurencyjnych choćby z powodu mniejszej bazy wartościowych aplikacji. Oczywiście te problemy nie dotyczą jedynie systemów, ale i znacznie mniej rozbudowanego oprogramowania. Babole zdarzają się wszędzie, a wszystko to przez nacisk na „szybciej, więcej” - rozwój wygląda inaczej niż kiedyś, co widać po szybkim cyklu wydawniczym przeglądarek, czy też coraz częstszym podejściu typu „usługa zamiast produktu”. To pięknie brzmi, oznacza ciągły rozwój, ale i… pracę na polu minowym, bo jednego dnia jest tak, a drugiego zupełnie inaczej. Piszę to zarówno jako użytkownik tego typu narzędzi, jak i ktoś, kto obecnie sam je tworzy i wie, jak to wygląda od drugiej strony – a uwierzcie, bywa naprawdę różnie i nie wszystko to zachęcałoby Was do wykorzystania właśnie „usług”.

Witaj owieczko! Daj się przystrzyc, będziesz zadowolona [4]

Wisienkę na torcie w przypadku portalu, na którym jesteśmy stanowią gry. Gry pecetowe dodajmy. Takiej kabały, jaką serwuje się ostatnio graczom świat dawno już nie widział. DirectX 12, a wcześniej inne niskopoziomowe API (np. Vulkan) miały przynieść wzrost wydajności, rozwiązanie wielu problemów… a tymczasem wszystko jak leżało, tak leży nadal. Spójrzcie na ostatni test Sebastiana dotyczący nowej Mafii. Takie wymagania przy takiej grafice? Czy ktoś tam na głowę upadł? Czy ktoś nie zobaczył klęsk takich jak np. Batman albo No Man’s Sky? Nie chodzi tylko o oprawę audiowizualną, ale całościowe wykonanie, jakość ewentualnych portów z innych platform, a także ustosunkowanie się do wcześniejszych zapowiedzi i reklam. Kiedyś gry też były szumnie zapowiadane, ale jakoś nie przypominam sobie aż takich gruszek na wierzbie, jak to ma miejsce obecnie: swego czasu był hype na Dooma 3 i Half-Life 2, a tu nagle spod ziemi pojawił się pierwszy Far Cry… tamte gry też wyszły i nie dołowały, jak wiele produkcji obecnie. Ba… tytuły AAA nie kosztowały też tyle, co obecnie, gracze nie byli też siłowo przypinani do żadnych systemów w chmurze (wygodne, acz mają i swoje wady), nie musieli walczyć tak z systemami antypirackimi, które robią więcej szkody tym, którzy płacą.

Ludzie, naprawdę powinno tak to wyglądać? Ja już jakiś czas temu zrezygnowałem z komputera jako sprzętu do gier. Odpuściłem ten rodzaj rozrywki, bo się nie opłacał. Cykliczne inwestowanie w komponenty dla poprawy FPS, ciągły wyścig za utrzymaniem płynności, młócenie kolejnych i kolejnych gier… nie… to nie ma sensu w momencie, gdy na rynek trafiają albo totalne kotlety, albo coś, co zdecydowanie odbiega od zapowiedzi, albo pomysły co prawda ciekawe, ale za to ginące zupełnie za sprawą katastrofalnych niedoróbek technicznych. Wiecie co… z perspektywy prawie dwóch lat takiego odpuszczenia stwierdzam, że szybko do gier nie wrócę, a nawet jeśli, to raczej kupiłbym konsolę… Choć to też taki śmieszny półśrodek, bo w porównaniu do konkretnych PC jest… no wiecie sami, jest jak jest, nie kopmy leżącego. Co więc robić? W cenie samego zasilacza mam kilka książek, audiobooków, albo jakąś sensowną latarkę – wszystko to akurat na jesienne i zimowe wieczory, czy to spędzane w domu, czy też na dwóch kółkach gdzieś w lesie. No ale to ja, ktoś może powiedzieć, że jego to w ogóle nie rajcuje i ja to szanuje.

Nie twierdzę, że nie warto kupować niczego co nowe. Warto jednak zachować ostrożność i otwarty umysł, aby nie zostać owieczką. Producenci nie będą się wahali i chętnie nas ostrzygą.

Być może mam na oczach czarne okulary i widzę to zbyt pesymistycznie, być może za dużo marudzę… z drugiej strony patrzę, witki opadają i po prostu nie mogę inaczej, bo mam wrażenie, że ktoś chce nas robić w balona. Proces ten następuje powoli, a my niczym żaba w powoli podgrzewanej wodzie nie zdajemy sobie sprawy z tego, że jeszcze trochę i się ugotujemy. Co poradzić, co zrobić, aby obronić się przed uderzeniem? Czekać, być cierpliwym i nie rzucać się na wszystko, co nowe, co ponoć lepsze. Ktoś i tak to zrobi, a my zachowując zdrowy rozsądek i rezygnując ze szpanu nowościami będziemy mogli nabyć oprogramowanie czy sprzęt taniej, ale i po przetestowaniu przez najbardziej narwanych… nie traktujcie tego źle, jak mówienie o baranach, które same z siebie idą nie tam, gdzie powinny. Tak było, jest i będzie, tego akurat się nie zatrzyma. Możemy jednak uchronić samych siebie przed byciem takimi baranami i traceniem później czasu na reklamacje, naprawy, grzebaninę. Pamiętajmy, że ta elektronika wokoło to przede wszystkim tylko elektronika. Nic żywego, nic specjalnego, nic co by naprawdę mogło nas porwać i powodować, że poczujemy się w jakiś sposób lepiej. Nie ma o tym mowy.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Łukasz Tkacz
Liczba komentarzy: 201

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.