Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej

Piotr Gontarczyk | 07-12-2019 09:00 |

TOP 5: Into The Wild, Gosford Park

5. Into the Wild (2007)

Oparty na faktach płynących z książki "Into the Wild" Jona Krakauera, a także z pamiętnika głównej postaci, film skupia się wokół młodego amerykańskiego buntownika, wchodzącego w dorosłość w świecie, w którym wszystko kręci się wokół pieniędzy, rywalizacji, kłamstwa i obłudy. Christopher McCandless, w którego rolę wcielił się Emile Hirsch, to główna postać filmu, do którego scenariusz napisał Sean Penn. Penn także wyreżyserował film i był jednym z jego producentów. McCandless w wieku 22 lat, coraz bardziej zmęczony nastawieniem rodziców (w tych rolach William Hurt i Marcia Gay Harden), po ukończeniu nauki na uniwersytecie Emory postanawia wyrwać się ze swojego świata, zostawić wszystko za sobą i bez informowania kogokolwiek udać się na wyprawę życia. Jego miejscem docelowym była Alaska, a cała podróż miała pozwolić mu oderwać się od wszystkiego i przeżyć coś całkowicie samodzielnie, z dala od pędzącego świata. Wcześniej jednak pozbywa się całych oszczędności (24 tys. dolarów), przekazując je na cele charytatywne. W swoją podróż wyruszył w 1990 roku, a do swojego celu dotarł w kwietniu 1992 roku.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [60]

"Into the Wild" to podróż McCandlessa, w którą wybieramy się razem z nim obserwując kolejne rozterki, problemy, ale też przeróżnych napotkanych ludzi, którzy wskazują McCandlessowi własne ścieżki życia i próbują je konfrontować z jego własną. Wśród nich znalazły się postacie, w których role wcielili się m.in. Catherine Keener, Vince Vaughn, Hal Holbrook (nominowany do Oskara za rolę drugoplanową), Jena Malone, czy Kristen Stewart. Każda napotkana postać jest inna, reprezentuje różne wartości i ideały, czasem stanowiące dla McCandlessa wyzwania. Nasz bohater pomimo wstrętu do pieniędzy, nie ma jednak problemu w podejmowaniu pracy aby zarobić na dalszą podróż. Pomimo pragnienia pełnej niezależności, poddaje się opiece paru napotkanych osób. McCandless nie jest więc postacią pozbawioną wad i Sean Penn w żaden sposób nie próbował go idealizować. Film nie miał być pieśnią pochwalną dla podróżnika i właśnie na szczęście taki nie jest.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [61]

Przygody McCandlessa obserwujemy do samego końca, a więc dotarcia na Alaskę, gdzie nasz bohater odnajduje zdezelowany "magiczny autobus", który staje się jego domem, jego własnym małym światem. To właśnie tu McCandless spełnia swoje największe marzenie - wreszcie jest w pełni samodzielny. Film jednak nie zapomina o świecie pozostawionym przez naszego bohatera, a więc o rodzinie, która próbuje go odnaleźć. Pełna emocji i przygód McCandlessa kończy się w dzikiej głuszy i to właśnie zakończenie jego przygody jest najbardziej poruszające, do dosłownie ostatniego tchu. Ostatnie minuty filmu pokazują gasnące życie, wypełniające się jednocześnie spełnieniem i przerażeniem.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [62]

"Into the Wild" to zdecydowanie najlepiej zrealizowany film, w wykonaniu Seana Penna, jako reżysera. Właściwa dla filmu interpretacja książki Krakauera pozwoliła stworzyć obraz wiarygodny, z odpowiednim dla tego typu opowieści tempem - jest przygoda, jest odpoczynek. Penn nie tylko zadbał o to, aby Emile Hirsch naprawdę wczuł się w rolę, ale także o to aby przez całą podróż z Kalifornii, przez Colorado, aż po Alaskę, człowiek i natura stanowiły harmonijny duet. Emile Hirsch na potrzeby scen z magicznego autobusu schudł w trakcie filmowania ponad 18 kg (z blisko 70 kg). W filmie nie brakuje pięknych ujęć wielu różnych krajobrazów, ale nawet przez moment nie da się odczuć, że coś jest wciskane na siłę. Nie można też nie wspomnieć o świetnej ścieżce muzycznej w postaci debiutanckiego albumu solowego Eddiego Veddera - wokalisty Pearl Jam. Każda z piosenek na tej płycie idealnie pasuje do scen filmu, w których pojawia się nie tylko aby umilić nam seans, ale aby przede wszystkim wzmocnić i tak silny przekaz. Wyprawa głównego bohatera to nie wycieczka krajoznawcza - to przemiana duchowa. "Into the Wild" to film, którego nie warto przegapić.

4. Gosford Park (2001)

Robert Altman, reżyser filmu "Gosford Park" w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku tworzył swoje najlepsze kryminały i komedie, takie jak np. "MASH" (1970), którego kontynuacją był słynny serial o tytule "M*A*S*H", "Nashville" (1975), "Thieves Like Us" (1974), czy "The Long Goodbye" (1973). W 2001 roku nakręcił film, powstały w oparciu o scenariusz, do którego pomysłodawcą sam był współautorem. Był to też jego ostatni duży, wysoko oceniany i ceniony film. Robert Altman zmarł pięć lat po jego premierze. Pod koniec swojej pracy stworzył dzieło zwyczajnie zapadające w pamięć.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [41]

Akcja "Gosford Park" rozgrywa się w latach trzydziestych ubiegłego wieku, na angielskiej prowincji, a konkretnie w posiadłości Gosford Park, w której wszyscy szykują się do weekendowego spotkania połączonego z polowaniem. Panem domu jest bogaty sir William McCordle (Michael Gambon), starszy pan, pozbawiony humoru, ale jakby troszkę za bardzo zainteresowany żeńską częścią służby. Służby w jego posiadłości nie brakuje, a w tamtych czasach angielscy bogacze mieli służbę. Właśnie tacy ludzie mieli spotkać się w posiadłości naszego pana domu. Wszyscy goście przybywają ze swoimi służącymi. Wszyscy są na swój sposób zepsuci, żyjący swoimi mniej lub bardziej poważnymi problemami. Wśród nich są ludzie aktywni zawodowo (np. producent filmowy, muzyk, aktor), ale są też mniej ambitni, czy wręcz spłukani. Praktycznie wszystkich łączy to, że mają interes w byciu właśnie w tym miejscu, w tym konkretnym czasie. Wszyscy mają coś do ugrania przed sir McCordle. Gosford Park to jednak nie tylko McCordle, jego rodzina i goście, ale także prawdziwy ul, w którym roi się od służby, w której obowiązuje silna hierarchia. Na czele służby w Gosford Park stoi pani Wilson (Helen Mirren), na której głowie jest ciężka organizacja całego weekendu, a także zadbanie o służbę należącą do gości. W filmie obserwujemy dwa światy, początkowo całkowicie od siebie oddzielone, ale to tylko pozory. W rzeczywistości relacje pomiędzy tymi grupami są bardzo bliskie, a niektóre wręcz... zbyt bliskie. Altman w swoim filmie pomału odsłania nam zepsucie tej wyższej sfery, jej żądzę pieniądza i lekceważące podejście do innych. Jest w sumie wesoło i przyjemnie, ale do momentu, w którym jedno z gości odkrywa, że sir McCordle został zabity w swoim gabinecie.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [42]

Na miejsce przybywa inspektor Thompson (Stephen Fry) i policjant Dexter (Ron Webster). Thompson zarządza zakaz opuszczania domu, ale dochodzenie prowadzi w sposób, który niekoniecznie ukazuje go jako człowieka specjalnie bystrego i spostrzegawczego. To towarzyszący mu policjant Dexter zauważa, że choć McCordle ma wbity sztylet, to brak krwi wokół rany sugeruje, że dźgnięcie nastąpiło już po śmierci ofiary. Także naszym teraz zadaniem jest ustalenie, kto miał prawdziwy motyw by zabić pana domu? Jako widzowie nie mamy łatwo, bo film prowadzi nas tak, abyśmy w każdym widzieli kogoś, kto na śmierci sir McCordle mógłby skorzystać. Pytanie tylko, czyj motyw był na tyle silny, aby postać chciała zabić? Aby skuteczniej ukryć sprawcę, po drodze poznajemy poszczególne postacie lepiej. Okaże się, że także wśród służby są osoby, które nie mówią o sobie prawdy. Wszystko to, a także lekko humorystyczne podejście do narracji, pomału prowadzi nas do finału, w którym poznajemy dwie osoby, które chciały śmierci sir McCordle. Jedna faktycznie go zabiła, a druga tylko myślała, że to robi. Co łączy obie osoby? Każda forma odpowiedzi na to pytanie wymagałaby "Spoiler Alert!", a chodzi przecież o zakończenie.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [43]

"Gosford Park" to wyjątkowo lekki kryminał z świetną historią i mocno zarysowanymi, w niektórych przypadkach też niejednoznacznymi postaciami. Na ekranie możemy zobaczyć śmietankę aktorską. W wiodących rolach jest Maggie Smith, Emily Watson, Michael Gambon, Stephen Fry, Jeremy Northam, Kristin Scott Thomas, Hellen Mirren, ale także m.in. Clive Owen czy Ryan Phillippe. W filmie możemy zobaczyć nie tyle funkcjonujący jeszcze w międzywojennej Wielkiej Brytanii podział klasowy, co skrywane przed wszystkimi uzależnienie klas wyższych od służby. W tamtym czasie, co przebija się także w filmie, coraz bardziej odczuwało się postępujący upadek brytyjskiego imperium, a także zepsucie klas wyższych (np. w sferze obyczajowej). W filmie uwagę przykuwa nie tylko świetnie i wiarygodnie opowiedziana historia, ale oczy cieszy on też od strony wizualnej i aktorskiej. Na rozdaniu Złotych Globów w 2002 roku film wygrał nagrodę w kategorii Film Roku. Nominowany był też jako Najlepsza Komedia lub Musical, Najlepszy Scenariusz. Nominację miały też Helen Mirren i Maggie Smith - obie za drugoplanowe role żeńskie. Na rozdaniu Oskarów film zgarnął statuetkę za Najlepszy Scenariusz. Nominowany był w jeszcze sześciu kategoriach - Najlepszy Film, Najlepsza Reżyseria, Najlepsza Scenografia i Dekoracje Wnętrz, Najlepsze Kostiumy i dwukrotnie za Najlepsze Żeńskie Role Drugoplanowe (ponownie Helen Mirren i Maggie Smith).

TOP 3: The Thing, 12 Angry Men, 2001: A Space Odyssey

3. The Thing (1982)

John Carpenter to jedna z postaci kina, która na ogół ze swoimi produkcjami kręci się wokół raczej lub co najwyżej średniego poziomu, zwłaszcza w mniej więcej dwóch ostatnich dekadach. Carpenter jednak na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku najlepiej trafiał do serc widzów. Jego pierwszą z uznanych szeroko produkcji był thiller akcji "Assault on Precinct 13" z 1976 roku. Zaledwie dwa lata później do kin trafił kultowy horror typu slasher "Halloween" z Jamie Lee Curtis w roli głównej. Następną produkcją kinową Carpentera był horror "The Fog" z 1980 roku, w której ponownie widzimy Curtis wśród wiodących ról. W 1981 roku do kin trafił film "Escape from New York", a więc kino akcji w konwencji Sci-Fi. Tu w rolę głównej postaci wcielił się Kurt Russel. Dotychczasowe filmy Carpentera co prawda oceniane były co najmniej dobrze i zarabiały na siebie, to "Escape from New York" szybko stał się jego popisową produkcją. Carpenter ciężko pracował, bo już od paru lat tworzył co najmniej jeden film rocznie, a warto dodać, że nie tylko je reżyserował. Pisał też, czasem niesamodzielnie, scenariusze. W 1982 roku nadszedł jego kolejny film. Film, który był najlepszą produkcją tego twórcy, ale okazał się też być jedyną na tak wysokim poziomie. Carpenter stworzył jeszcze parę naprawdę dobrych filmów, takich jak "Starman" (1984), "Big Trouble in Little China" (1986), czy "In the Mouth of Madness" (1994), ale to "The Thing" był jego największym osiągnięciem, do poziomu którego nie udało się mu już nigdy powrócić.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [50]

Zacznijmy od tego, że historia pokazana w "The Thing" nie była zupełnie nowa. Jej podstawowa koncepcja swoje źródło ma w noweli "Who Goes There?" z 1938 roku (John W. Campbell, Jr). W skrócie, nowela opowiada o naukowcach ulokowanych w amerykańskiej bazie na Antarktydzie. Tuż przed końcem zimy odkrywają ukryty do tej pory pod lodem obcy pojazd kosmiczny. Naukowcy postanawiają dostać się do statku rozmrażając jego wnętrze, doprowadzając jedynie do jego zniszczenia. Znajdują jednak w lodzie obcą formę życia, przyjmując że to pilot. Po rozmrożeniu obcy wraca do życia i szybko okazuje się być śmiertelnie niebezpieczny dla całej załogi bazy. Obcy to forma życia, która potrafi imitować każdą inną, wchłaniając w procesie pierwowzory. Ekipa bazy badawczej musi nie tylko walczyć o życie, ale też uniemożliwić obcej formie życia wydostanie się. Wśród załogi, gdy ta zaczyna orientować się w tym co naprawdę się dzieje, narasta też nieufność i paranoja. Nikt nie wie kto jest jeszcze człowiekiem, a kto niebezpieczną imitacją potrafiącą nawet czytać w myślach i sterować nimi. Obcy zdaje się być nie tylko niemożliwy do wykrycia, ale też przebiegły. Załoga stacji z jednej strony pełna jest nieufności, ale z drugiej ma świadomość tego, że tylko współpracując mają jakieś szanse na rozwiązanie swoich problemów.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [51]

Dopiero śmierć jednego z członka załogi, który okazuje się być imitacją, ujawnia jej słabą stronę. Główny bohater, McReady, orientuje się, że każda cząstka obcej formy życia może funkcjonować niezależnie (np. odcięta głowa, czy mniejsze fragmenty ciała) i będzie starać się przeżyć. Dzięki temu powstaje niezawodny test - od każdego członka ekipy pobrana zostaje krew, którą McReady kolejno traktuje rozgrzanym drutem. Krew imitacji okazuje się na wysoką temperaturę reagować "ucieczką". W ramach testu okazuje się, że w bazie jest aż kilkanaście imitacji ludzi. Do przetestowania został tylko patolog Blair, który jako pierwszy zrozumiał co się dzieje i na swoje nieszczęście oszalał, przez co został oddzielony od reszty. Test Blaira nie dojdzie do skutku. Ten okazuje się być imitacją, z którą ostatecznie przyjdzie zmierzyć się ocalałym. McReady i dwójka pozostałych przy życiu ludzi dowiadują się, że Blair przez cały czas odosobnienia po cichu realizował swój własny, niecny plan ucieczki z Antarktydy. Autor noweli, John W. Campbell, Jr., wydał ją w 1938 roku. Po raz pierwszy jej mocno zmodyfikowana ekranizacja weszła do kin w 1951 roku pod tytułem "The Thing from Another World". Całkowicie zmieniono postacie i większość wydarzeń, opierając się niemal wyłącznie na stworzonej przez Campbella obcej formie życia, choć też przedstawionej w zmodyfikowanej formie.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [52]

"The Thing" Johna Carpentera, do którego scenariusz wyjątkowo (jak na dotychczasowe filmy reżysera) napisał Bill Lancaster, był znaczącym krokiem naprzód. Ta produkcja, choć zawierała różne zmiany, to i tak bardziej trzymała się pierwotnej konwencji z noweli Campbella. Jeśli chodzi o ważne zmiany, to oprócz osadzenia akcji w bardziej nowoczesnych warunkach, tym razem bardzo pobieżnie poznamy też losy ekipy norweskiej, której dwaj przedstawiciele z wykorzystaniem helikoptera w pierwszych scenach ścigają psa zaprzęgowego, wyraźnie próbując go z nieznanych na tym etapie przyczyn zabić. Pies, a za nimi Norwegowie, trafiają do amerykańskiej bazy. Znacznie zmniejszono liczbę członków ekipy bazy badawczej - z trzydziestu siedmiu do dwunastu. Pozbyto się kobiet - w filmie Carpentera występują tylko mężczyźni. Odrzucono też kwestię czytania w myślach i sterowanie nimi przez imitacje. Wszystkie zmiany, zwłaszcza na tle adaptacji z 1951 roku, były na plus. Duży plus. W filmie pozostawiono najważniejsze dla fabuły noweli, czyniąc go znacznie bardziej wierną adaptacją pierwowzoru, w porównaniu do filmu z 1951 roku. Wspomniani wcześniej Norwedzy, dorzuceni do fabuły, giną, przez co Amerykanie nie mają pojęcia co się dzieje i nieświadomi zagrożenia zatrzymują psa. W ten sposób zrzucają na siebie nieustający nawet na chwilę terror.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [53]

To jest jedna z tych cech, dla których "The Thing" Carpentera warto cenić. Nawet jeśli na ekranie nie dzieje się wiele, to atmosfera zagrożenia i niepewności cały czas jest wyczuwalna. Film kultowy stał się jednak nie tylko ze względu na świetnie poprowadzoną narrację, czy grę aktorską, ale też ze względu na absolutnie fantastyczne, praktyczne efekty specjalne. W czasach gdy CGI jeszcze nie było szeroko stosowane, filmowcy "The Thing" korzystali z m.in. makiet, plastiku, lateksu, gumy, jajek, dżemu truskawkowego, czy majonezu. Carpenter był pod tym względem bardzo wymagający i krytyczny. Kilka gotowych scen z praktycznymi efektami specjalnymi wyrzucił z ostatecznej wersji filmu uznając, że nie są odpowiednio wiarygodne. Większość z nich można znaleźć w sieci, a także jako dodatki na nośnikach DVD i Blu-ray.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [54]

"The Thing" jest świetnym obrazem klaustrofobii, paranoi, równolegle do których rozgrywa się nieustanna walka z trudnym do zidentyfikowania przeciwnikiem. W "The Thing" ten charakter jest utrzymany do samego końca. Ostatnia scena filmu, inna niż zakończenie noweli Campbella, nie daje odpowiedzi na żadne z najważniejszych pytań. Czy obcy został pokonany, a jeśli nie, to pod jaką postacią mógłby przetrwać? Sam Carpenter przez lata dba o tajemniczość zakończenia filmu, raz twierdząc, że pozostawił je do interpretacji widzów, a innym razem sugerując, że odpowiedzi są oczywiste i widoczne na ekranie. Jego sugestia jednak nie wytrzymuje zestawienia z tym co widzimy w filmie. Podobnych akcji podejmowali się, na przestrzeni lat, inni twórcy filmu. Sęk w tym, że oryginał oparty jest na scenariuszu tak otwartym, że każdy może sobie narzucić własną narrację. To jest największa zaleta tego filmu. Jest w nim mnóstwo wskazówek, które prowadzą widza na manowce, albo do celu. Interpretacji poszczególnych zdarzeń jest mnóstwo. To czyni "The Thing" filmem, który zasługuje na szacunek. Moim zdaniem jest to najbardziej ambitny horror w historii kina, wybijający się wysoko ponad wszelką konkurencję. John Carpenter nakręcił świetny horror, na podstawie bardzo dobrego scenariusza będącego unowocześnioną, bardzo dobrą adaptacją noweli z 1938 roku. Film w 2011 roku doczekał się prequela, w którym pokazano wizję zdarzeń w norweskiej bazie. Prequel jest najtrudniejszą do zrealizowania formą kontynuacji filmu. Przede wszystkim dlatego, że trudno widza czymś zaskoczyć. Ponadto trzeba trzymać się kierunków wytyczonych przez gotowy film, którego akcja ma stać się de facto kontynuacją. "The Thing" z 2011 dla fana wersji z 1982 będzie produkcją albo słabą, albo bardzo słabą. Film pokazuje płytkie postacie, jest zrealizowany strasznie sztampowo, kopiuje wiele elementów poprzednika i niczym nie zaskakuje, no może jednak efektami CGI, które w tej produkcji wyglądają dramatycznie źle. Warto wspomnieć, że na potrzeby tej produkcji planowano efekty praktyczne. Pracowała nad nimi firma Amalgamated Dynamics. Gdy już wszystko było prawie gotowe, producenci wyrzucili całą pracę do kosza i postawili na CGI. Bardzo, bardzo słabe CGI. Co przygotowała ekipa Amalgamated Dynamics? Można to zobaczyć w zamieszczonym poniżej filmie.

"The Thing" wchodząc do kin 25 czerwca 1982 roku okazał się mniejszym sukcesem niż zakładano, choć nie był też finansową porażką. Film miał poważny problem pod postacią konkurencji. Dokładnie dwa tygodnie wcześniej na ekranach kin pojawił się "E.T" the Extra-Terrestial", a więc rodzinna, lekka i wesoła opowieść o kosmicie, który na Ziemi zaprzyjaźnia się z młodym chłopcem. Publika była więc skupiona na pozytywnej wizji obcych form życia. Jak na złość, "The Thing" w kinach musiał mierzyć się też z horrorem "Poltergeist", który w kinach pojawił się dokładnie trzy tygodnie przed nim i opowiadał o porwaniu małej dziewczynki przez złe moce i o rodzinie, która pragnie ją odzyskać. Jeszcze bardziej na złość było to, że obie te konkurencje wiązały się z nazwiskiem Spielberg. "The Thing" pokazywał wspólnotę bardzo odmienną od więzi rodzinnych, a ponadto zupełnie inaczej nastawioną obcą formę życia. "The Thing", podobnie jak kilka innych pozycji z tego zestawienia, na swoją pozycję w historii kina musiał trochę poczekać. Nie da się nie ukryć tego, że jedyną (niezamierzoną) wadą tego filmu był termin jego premiery. Jestem przekonany, że gdyby "The Thing" wszedł do kin cztery tygodnie wcześniej, to dziś byłby produkcją traktowaną co najmniej tak, jak "Alien" z 1979 roku. Tylko "timing", moim zdaniem sprawił, że film ten od razu nie zabłysnął tak, jak mógłby, gdyby nie dwie konkurencyjne produkcje Spielberga.

2. 12 Angry Men (1957)

Sidney Lumet w branży filmowej, jako reżyser, obecny był od lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Na swoim koncie miał mnóstwo filmów, ale też odcinków przeróżnych seriali, choć to przede wszystkim w początkowej fazie jego kariery. W tym zestawieniu mieliśmy już parę filmów, które dla ich reżyserów były ich ostatnimi naprawdę dużymi sukcesami. "12 Angry Men" dla Sidney'a Lumeta był... pierwszym filmem kinowym jaki nakręcił. To właśnie ten film otworzył mu drogę do dużej kariery na dużym ekranie, choć jeszcze kilka lat po jego premierze skupiał się głównie na telewizji. "12 Angry Men" to film, który prawo, jego respektowanie i wykonywanie pokazuje poprzez ludzkie emocje, pokazując co tak naprawdę kryje się za systemem prawa zwyczajowego, w ramach którego o winie osoby oskarżonej decyduje grupa ludzi znanych jako ława przysięgłych. Sidney Lumet w swoim filmie pokazał, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, gdzie być może rozgrywają się losy życia osoby winnej lub niewinnej.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [44]

Dwunastu gniewnych ludzi to grupa składająca się z samych mężczyzn, którzy muszą rozstrzygnąć sprawę 18-letniego mieszkańca biednej dzielnicy, oskarżonego o zabicie własnego ojca poprzez dźgnięcie sztyletem. W ławie przysięgłych zasiada dwunastu mężczyzn o różnych pochodzeniach, różnych zawodów, z różnym zaangażowaniem w sprawę. Wśród nich są np. pryncypialny malarz domów, racjonalny, pewny siebie makler giełdowy, trener szkolny, wyciszony pracownik banku, zadziorny, przemądrzały, ksenofobiczny właściciel garaży, niezbyt rozgarnięty kierownik do spraw reklamy, czy przysięgły, który sam dorastał w ciężkich warunkach slumsów, bardzo czuły na uwagi dotyczące jego przeszłości. Oprócz paru innych przysięgłych, dwóch wyróżnia się z całej dwunastki - przysięgli numer 3 oraz 8. Warto podkreślić, że przysięgli są dla nas anonimowi. Film nie mówi nam o nich zbyt wiele, ograniczając się do szczątkowych informacji. Dopiero ich słowa, ich czyny mają dla nas stanowić podstawę do budowy charakteru danej postaci.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [45]

Zgodnie z prawem, przysięgli rozstrzygający w sprawie 18-latka w nowojorskim sądzie, muszą osiągnąć jednomyślność aby można go było skazać. Każda wątpliwość działająca na jego korzyść zakończy się uniewinnieniem. Stawka jest poważna, bo oskarżonemu grozi kara śmierci. Przysięgli w upale, bez wentylacji poddawani są pomału narastającej presji. Zaczną od rzeczy podstawowej - od ustalenia reguł dochodzenia do decyzji, no i wybrania osoby, która będzie pełnić funkcję kierowniczą. Pojawiają się kandydatury, a wraz z nim pierwsze obrazy charakterów niektórych przysięgłych. W wyniku ustaleń, przysięgli będą dyskutować i co jakiś czas głosować, sprawdzając ilu z nich chce uniewinnienia, a ilu skazania oskarżonego. Pierwsze głosowanie odbywa się jednak od razu i daje wynik 11:1 za skazaniem. Tylko przysięgły numer 8 jest przeciwny twierdząc, że waga sprawy wymaga od nich przynajmniej dyskusji. Numer 8 po raz pierwszy na jednych wywiera presję emocjonalną, a niektórym naciska na odcisk. Winny? Winny! Jest ofiara, jest narzędzie zbrodni, są nawet świadkowie! Proste? Proste! Numer 8, w rolę którego wcielił się Henry Fonda, przez cały film próbuje systematycznie rozmontowywać upór innych przysięgłych do przedstawionych dowodów. Ich motywacje nierzadko są nieczyste, nieuczciwe wobec powagi sprawy, ale z biegiem czasu kolejni zaczynają nabierać wątpliwości, wszystko pod naporem sugestii przysięgłego numer 8, który rzuca na przedstawione dowody i zeznania świadków nie tylko wątpliwości, ale też domysły.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [46]

Właśnie taka forma pokazania przebiegu debaty ławy przysięgłych wydaje się najlepiej pokazywać, że system ten może działać naprawdę sprawnie. Werdykt o winie osoby oskarżonej musi być jednomyślny - nikt nie może mieć wątpliwości. Film Lumeta to pokazuje jak w soczewce, przybliżając widzowi presję pomiędzy członkami ław przysięgłych. Film w swoim czasie złamał też fałszywy obraz takiego systemu rozstrzygania spraw pokazując mechanizmy jego działania, a także jego zalety. Niezależnie od tego czy w ławie przysięgłych znajdzie się ktoś, kto z góry jest pewien winy, niezależnie od tego ile osób przekabaci, to wystarczy, że nie podda mu się jedna i orzeczenia o winie nie może być mowy. Sidney Lumet pokazał nam dwanaście postaci, każdą ze swoimi wadami, zaletami, kompleksami, siłą i słabością. Mimo że jest to film o rozprawie sądowej, to przekaz wychodzi daleko poza temat wiodący. Jest to produkcja zrealizowana, jak na warunki tamtych czasów, perfekcyjnie.

1. 2001: A Space Odyssey (1968)

Odyseja Kosmiczna Stanley'a Kubricka już dawno przeszła do klasyki gatunku kina Sci-Fi. Scenariusz do filmu razem z Kubrickiem pisał Arthur C. Clarke, brytyjski futurysta, pisarz, fantastycznonaukowy, twórca koncepcji stacji orbitalnych, który niedługo po premierze filmu wydał swoją książkę pod tym samym tytułem. "2001: A Space Odyssey" to przepełniona filozofią i alegoriami opowieść o ewolucji człowieka, sztucznej inteligencji, obcych formach życia. To niełatwa do ogarnięcia opowieść, która początkowo, tuż po premierze, spotkała się z bardzo nieprzychylnymi opiniami części widzów i bardzo zróżnicowanymi recenzjami krytyków. Nawet dziś film może nie każdemu przypaść do gustu, chociażby ze względu na wolne tempo. Jeśli jednak lubimy wyzwania i jesteśmy gotowi na samodzielne odkrywanie znaczenia filozoficznego i alegorycznego całości, to możemy zasiąść w fotelu, czy na kanapie i oglądać.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [47]

"2001: A Space Odyssey" to film podzielony na dwa główne segmenty. Akcja pierwszego, tak naprawdę wstępu, rozgrywa się cztery miliony lat temu, tuż przed erą ludzkości. Na Ziemi pojawia się tajemniczy monolit, który okazuje się mieć poważny wpływ na zachowania i postępowanie dzikich człekokształtnych małp. Pod wpływem monolitu postępuje gwałtowny proces ewolucji tych zwierząt, które przyjmują pierwsze cechy typowe dla ludzi rozumnych. Monolit pobudza u małp także pierwsze ludzkie emocje i zdecydowanie nie należą do nich miłość, czy empatia. W drugim segmencie przenosimy się w przyszłość, do 2001 roku (przypominam, że film wszedł do kina w roku 1968). Trafiamy na pokład Discovery One, statku kosmicznego zmierzającego w pobliże Jowisza. Na pokładzie znajduje się pięcioosobowa załoga, z czego trzy osoby pozostają w stanie hibernacji. Misją kieruje dr. Dave Bowman, a towarzyszy mu dr. Frank Poole. Nikt z załogi na początku nie znał celu misji - te poznają dopiero w jej trakcie. Najważniejszym elementem sterującym Discovery One jest HAL 9000, a więc komputerowy system sztucznej inteligencji, uważany za nieomylny, do którego członkowie załogi zwracają się po prostu Hal. Hal nie jest przedstawiony jako komputer przyjmujący polecenia i dający proste odpowiedzi na pytania. Został stworzony tak, aby mógł na Discovery One zachowywać się jak jeden z członków misji, z którym można prowadzić swobodnie konwersacje.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [48]

Hal w rozmowach zaczyna przejawiać wątpliwości co do celu misji, ale zanim dyskusja mogłaby wejść na poważny poziom, Hal sam ją przerywa zgłaszając nieuchronną usterkę sterowania antenami komunikacyjnymi, a dostęp do tego urządzenia jest tylko od zewnątrz statku. Astronauci Bowman i Poole pozyskują urządzenie, ale testy nie wykazują żadnej usterki. Hal nie ustępuje i zaleca ponowne zainstalowanie urządzenia i tak naprawdę rzuca członkom załogi wyzwanie sugerując, że powinni tylko poczekać aż (jak sugerował) zepsuje się i dopiero wtedy możliwe będzie odkrycie przyczyny. Bowman i Poole otrzymują komunikat od kontroli misji, która korzystając z innego HAL 9000 ustaliła, że ten na Discovery One myli się co do nieuchronnej usterki. Ten jednak upiera się, zrzucając winę za rozbieżność na błąd czynnika ludzkiego. Bowman i Poole w sekrecie tworzą plan sprawdzenia czy Hal myli się, a jeśli tak, to przyjmują, że będzie trzeba go wyłączyć. Nie wiedzą jednak, że Hal zna ich plany i zamierza im przeciwdziałać. Hal obraca się więc przeciw ludziom, traktując ich jako zagrożenie dla misji. Bowmanowi udaje się jednak rozpocząć procedurę wyłączania Hala, który jak człowiek obawiający się śmierci przejawia strach i zaczyna prosić go to, aby go nie wyłączać. Dopiero całkowite wyłączenie Hala ujawnia prawdziwy cel całej misji, którym okazuje się być zbadanie kolejnego monolitu. Okazuje się, że wiedział o tym Hal oraz hibernowana część załogi. Jak Hal dowiedział się o planach załogi? W scenie, która to pokazuje możemy poczuć odniesienia do czasów obecnych. To tylko jeden z wielu elementów przepowiedni, które liczący sobie ponad pięćdziesiąt lat film nam pozostawił. Gdy Discovery One dociera na miejsce, Bowman postanawia osobiście zbadać monolit znajdujący się na orbicie Jowisza. To doprowadzi go do odkrycia celu obecności tego obiektu, a także przemiany, której sam stanie się częścią.

Najlepsze filmy w historii kina. Do tych warto wracać najczęściej [49]

Cztery lata przed Odyseją Kosmiczną 2001, Stanley Kubrick wprowadził do kin film "Dr. Strangelove or: How I Learned to Stop Worrying and Love the Bomb" (1964). Ten ostatni to czarno-biała satyra do zimnowojennych wyścigów zbrojeń. Ten pierwszy to kolorowy epicki dramat przygody i eksploracji. Wbrew pozorom oba filmy sporo łączy, jak chociażby nawiązania do tajemnic na linii USA i ZSRR w najgorętszych latach Zimnej Wojny, czy komputer uznawany za nieomylny, tylko czekający na szansę obrócenia się przeciwko tym, którzy go stworzyli, albo pomieszczenia wypełnione mężczyznami w średnim wieku, ubranymi w garnitury. Niektóre sceny z Odysei są zrealizowanie niemal tak samo, jak w Dr. Strangelove. Stanley Kubrick postanowił wykorzystać sprawdzone już rozwiązania i przenieść je do zupełnie innej historii, zupełnie inaczej poprowadzonej narracji. Dzięki wizjonerskiej duszy Arthura C. Clarka i połączeniu jej z pomysłowością Kubricka, udało się stworzyć historię wiarygodną i taką, która praktycznie się nie zestarzała i to pomimo, że sam wszedł do kin jeszcze przed tym, jak pierwszy człowiek postawił nogę na Księżycu. "2001: A Space Odyssey" moim zdaniem jest najlepszym filmem w historii. Jest ciężki, ale pięknie zrealizowany, wizjonerski i zmuszający do zadawania sobie pytań. Wielu pytań. Wiele z tych pytań, które film narzuca, wciąż pozostaje aktualne i bez odpowiedzi. Stanley Kubrick i Arthur C. Clarke zostawili nam opowieść, której elementy dekadę po dekadzie, wciąż powinny zmuszać nas do zastanowienia. Dziś coraz bardziej aktualne stają się cele, jakimi kierował się HAL 9000. Czy i jeżeli tak, to jak bardzo możemy polegać na sztucznej inteligencji? Czy możemy uznać ją za nieomylną, czy może powinniśmy obawiać się, że ktoś zaprogramuje w niej nieznany nam cel jej dominacji nad nami? Dziś Siri, Cortana, czy inni asystenci wirtualni to tylko "gadżety" w naszych smartfonach. Jak bardzo jednak pozwolimy sztucznej inteligencji nami sterować? Czy pomoże ona nam zrozumieć nieodgadnione wciąż tajemnice wszechświata, czy może wręcz przeciwnie? Ponad pięćdziesiąt lat temu, zanim jeszcze w ogóle powstał pierwszy komputer osobisty, to pytanie już zadano. Zrobiono to właśnie w "2001: A Space Odyssey". Na zakończenie pragnę zauważyć, w formie ciekawostki, że jeśli będziecie oglądać uważnie, to w filmie z 1968 roku zobaczycie nawet... tablety.

Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Liczba komentarzy: 64

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.