Cooler Master MasterMouse Pro L: Ta mysz lubi się przebierać
Od zarania dziejów handlowi przyświecała idea dotarcia do jak największej liczby klientów. Nic w tym dziwnego, ponieważ im większa liczba potencjalnych odbiorców, tym większa szansa na sprzedanie produktu. Producenci sprzętu komputerowego wszelkiej maści również starają się zaspokajać potrzeby różnych grup odbiorczych poprzez oferowanie urządzeń z różnych klas cenowych. Innym sposobem jest dostosowanie jednego modelu do spełniania potrzeb jak najszerszego grona klientów. Model sprzedaży „jeden, by wszystkimi rządzić” już dawno powinien pójść do lamusa, a jednak dalej jest obecny. Jedną z firm, które chcą przełamać status quo i przyciągnąć kupujących obietnicą wszechstronności, jest Cooler Master. Swoimi obudowami MasterCase tajwański producent zdążył rozpropagować ideę modularności wśród entuzjastów komputerów stacjonarnych, a teraz chce wprowadzić ją również na terytorium peryferiów, na którym królują mysz i klawiatura.
Na odpowiedź Cooler Mastera na niedawno przygotowaną Logitech Pro Gaming Mouse nie musieliśmy długo czekać. Muszę przyznać, że MasterMouse Pro L zapowiada się naprawdę porządnie.
Skądś już to znamy, prawda? Najbliższą tego pomysłu konstrukcją była ROCCAT Kiro, która umożliwia podłączenie panelu bocznego z przyciskami, których faktycznie będziemy używać, czyniąc z niej mysz pół-symetryczną. Inny przykład stanowi SteelSeries Rival 700, model o wymienialnym grzbiecie, który można zastąpić takim, wykonanym z innego materiału. Dużą dozę personalizacji oferuje też już nieco leciwy Razer Ouroboros lub myszki R.A.T. Mógłbym tak długo, ale nie przypominam sobie gryzonia, który umożliwiałby wymianę materiału na panelach bocznych. O ile się nie mylę, Cooler Master MasterMouse Pro L stanowi pod tym względem konstrukcję bezprecedensową. W zestawie wraz z samą myszą znajdują się po 2 ścianki boczne na każdą ze stron – gładkie, powleczone warstwą odbijającą promienie UV, oraz szorstkie, zapewniające lepszy chwyt – oraz 2 grzbiety o długości 125 i 130 mm. Oprócz nich, producent udostępnił link do repozytorium z projektami 3D wspomnianych części zamiennych.
Sensorowi puryści mogą odetchnąć z ulgą, ponieważ opisywany model zaopatrzony jest w najlepszy obecnie sensor na świecie – PixArt PWM3360. Może i wyścig na słupki DPI, które w MasterMouse Pro L ustawimy w przedziale 400-12000, już dawno przestaliśmy brać na poważnie, ale pozostałe osiągi optyki traktujemy serio. Do dyspozycji mamy 4 modyfikowalne stopnie DPI, które można przełączać (na podobieństwo gryzoni Zowie) guzikiem, znajdującym się u spodu konstrukcji lub wybranym przez nas przyciskiem. Zmianę rozdzielczości sensora może sygnalizować kolor diod LED, które przełączają się w obrębie maksymalnie 5-u profili luminacji. 3-strefowemu podświetleniu można oczywiście nakazać wyświetlanie różnych innych efektów świetlnych, m. in. oddychania, przelatywania przez całe spektrum kolorów, statycznego podświetlenia itd. Dzięki przypisaniu funkcji Storm Tactix jednemu z przycisków podwoimy ilość dostępnych obłożeń – analogicznie do pozostałych mechanizmów tego typu, jak Easy Shift [+] u ROCCATa czy G-Shift u Logitecha.
Do grona pozostałych specyfikacji należy dodać również wytrzymujące do 20-u milionów kliknięć przełączniki główne (znane z wielu myszy, m. in. SteelSeries Rival 300), które cechują się dość przyjemnym klikiem i w miarę szybkim odbiciem. 32-bitowy procesor ARM będzie musiał sprostać obsłudze płynnie przepływającego podświetlenia, LODu oraz dynamicznym zmianom profili, a 512 kB pamięci wewnętrznej będzie mieć za zadanie przechowywanie profili nawet po odłączeniu gryzonia od komputera. Niestety postawiono na kabel w oplocie, toteż użytkownicy podkładek z oplotem lub plastikowych mogą cicho mruknąć z niezadowoleniem. Na osłodę dodam, że waga gryzonia plasuje się na poziomie wręcz idealnych 99 g. Do perfekcji zabrakło mi jedynie możliwości odłączenia nieużywanych przycisków bocznych, ale i tak gryzoń zapowiada się dość ciekawie. Wspominałem już, że cena nie powinna przekroczyć 250 zł?