Atomic Heart - recenzja gry w klimatach Bioshocka. Studio Mundfish debiutuje w wielkim stylu
- SPIS TREŚCI -
Atomic Heart – grafika, dźwięk, bugi, sterowanie
Na poprzednich stronach wstępnie informowałam, że świat Atomowego Serca przedstawiony w grze jest pełen szczegółów i różnorodności. Teraz warto doprecyzować, że te pozytywne wrażenia odnoszą się także do grafiki jako do całokształtu. Na pierwszy plan wysuwa się ciekawa kolorystyka, szeroko pojęty artyzm, klimat lokacji oraz fascynujące rozwiązania architektoniczne, które chciał nie chciał, emanują Związkiem Radzieckim, ale przyprawione są wspomnianym już retrofuturyzmem. Wspomniane elementy sprawiają, że wszelkie niedoróbki graficzne odsuwają się na dalszy plan. Generalnie graficznie Atomic Heart jest naprawdę estetyczne, choć gra nie celuje w przesadny realizm (wystarczy spojrzeć na twarze postaci). Ale oprócz krajobrazów czy budynków oko cieszą także pełne detali roboty, jak i klimatyczne wnętrza kompleksów czy innych przybytków znajdujących się na terenie tychże kompleksów. Uczta dla oczu? Miejscami owszem. W Atomic Heart jest coś, co sprawia, że całość wygląda nawet lepiej, niż bardziej realistyczne tytuły pokroju ostatnich Assassin's Creedów.
Zupełnie fotorealistycznie może nie jest, ale i tak jest pięknie
Dźwiękowo Atomowe Serce stoi równie wybitnie, co graficznie. Słowo klucz? Tak jest, po raz kolejny jest nim różnorodność. W tle uświadczymy wszak wspomnianej już muzyki klasycznej, jak i kawałków heavymetalowych, kończąc na rosyjskim disco polo. No, może nie kończąc, ponieważ w trakcie gry dane nam będzie bujać się także w rytm wpadających w ucho utworów elektronicznych, jak i w takt wszelakich "narodowych Kalinek". Podsumowując - udźwiękowienie nie tylko jest, ale jest także zauważalne, a nawet wszechobecne. Dodatkowo odpowiednio nastraja ono podczas walk sprawiając, że te są emocjonujące bądź... zabawne! Atomic Heart jest bowiem tą grą, gdzie groza miesza się z farsą i wychodzi to nader dobrze. O polskim dubbingu pisałam już na poprzednich stronach, powtórzę wiec tylko w skrócie, że jego poziom jest równie wysoki, co pozostałe elementy gry i cieszyć się nim będą nawet te osoby, które są wyjątkowo mocno uczulone na poziom "aktorstwa" głosowego rodem z Trudnych Spraw.
W grze nie brakuje ech dawnych, sowieckich czasów. Wskazuje to na poziom dopracowania i szczegółowości gry. Ten świat nie zieje pustkami, oj nie...
O tym, że gra osiągnęła tzw. złoty status, studio Mundfish poinformowało nas już pod koniec stycznia. Można było się więc spodziewać, że deweloperzy uporali się z wszelakimi błędami i rozgrywka będzie przebiegać płynnie, bez bugów. I rzeczywiście - w trakcie gry nie spotkałam się z żadnym niepożądanym zjawiskiem prócz jednego, na szczęście niegroźnego. Była to mianowicie lewitująca nad stolikiem szklanka, która unosiła się w powietrzu na wysokości kilkudziesięciu centymetrów. Ile bym jednak dała, żeby wszystkie gry miały problemy techniczne tego typu. Blisko 30 godzin zabawy nie poskutkowało także żadnym wywalaniem do pulpitu czy blokowaniem misji wskutek gliczy. Jedyne na co zwróciłam jednak uwagę grając na klawiaturze i myszce to fakt, iż twórcy umieścili skrót do neuromedu, który to wypełnia pasek ze zdrowiem, pod trochę niefortunnym klawiszem (x). Niefortunnym, ponieważ w ferworze walki często zdarzało mi się go aktywować, przez co niepotrzebnie zużywałam preparat. Na szczęście gra umożliwia przypisywanie własnych klawiszy, co też w tym wypadku uczyniłam.
Tak sporo mechanik, tak spory świat, a bugów nie ma. Da się? Da się