Zgłoś błąd
X
Zanim wyślesz zgłoszenie, upewnij się że przyczyną problemów nie jest dodatek blokujący reklamy.
Błędy w spisie treści artykułu zgłaszaj jako "błąd w TREŚCI".
Typ zgłoszenia
Treść zgłoszenia
Twój email (opcjonalnie)
Nie wypełniaj tego pola
.
Załóż konto
EnglishDeutschукраїнськийFrançaisEspañol中国

O strumieniowaniu, chmurze, usługach i niezależności

LukasAMD | 08-01-2016 17:00 |

Jedną z najważniejszych wiadomości tego tygodnia jest bez cienia wątpliwości wprowadzenie Netfliksa do Polski. Ten serwis oferujący wideo na żądanie jest niesamowicie popularny w Stanach Zjednoczonych, gdzie podczas szczytów oglądalności odpowiada za niemalże 40% całego ruchu sieciowego. To jedna z najważniejszych premier w polskim Internecie, choćby dlatego, że była przez wiele osób od dawna wyczekiwana. Od strony technicznej i finansowo już tak różowo nie jest, bo baza dostępnych materiałów w języku polskim jest jak na razie bardzo uboga, a ceny jak na oferowane możliwości stosunkowo wysokie. Samo VOD, niezależnie od serwisu ma także pewien specyficzny problem, którego ja nie jestem w stanie zupełnie zignorować. To nic na własność, to tylko abonament.

Netflix swoją ofertą się nie popisał. To jednak wierzchołek góry problemów związanych ze strumieniowaniem treści.

Usługi streamingu stają się coraz popularniejsze i widać to przede wszystkim nie w przypadku serwisów z materiałami wideo, ale tych, które oferują nam muzykę. Spotify, WiMP czy Google Muzyka to tylko przykłady usług internetowych, które oferują nam dostęp do ogromnej bazy materiałów tak długo, jak opłacamy abonament. Nie da się oczywiście zignorować faktu istnienia darmowych planów, ale te wiążą się najczęściej z dosyć istotnymi ograniczeniami tj. brakiem możliwości odtwarzania muzyki w trybie offline, reklamami odtwarzanymi co jakiś czas, a także wyłączonymi niektórymi specjalnymi funkcjami przeznaczonymi tylko dla użytkowników płacących abonament. To jednak zainteresowanych wcale nie zniechęca, bo dla przykładu w Spotify w ubiegłym roku ponad 70% użytkowników abonamentu nie płaciło i godziło się na reklamy.

Taki układ może być co prawda wygodny dla osoby poszukującej muzyki, ale już niekoniecznie dla serwisu, który ją oferuje. Wspomniane Spotify wystartowało w 2006 roku i w dalszym ciągu nie zarabia na tyle, aby skutecznie zadowolić wydawców podpisujących z serwisem umowy. Tutaj nie możemy mieć jednak do nikogo żadnych pretensji. Artyści powinni być wynagradzani za swoją pracę, podobnie jak wynagradzana jest każda osoba, która w jakiś sposób pracuje. Kontrowersje budzą oczywiście środki, jakie trafiają do wytwórni, zamiast do portfeli artystów. Jest to w naszym kraju dobitnie widoczne choćby pod postacią akcji „Nie płacę za pałace”, w którą zaangażował się fryzjer pozwany swego czasu przez ZAiKS za to, że odtwarzanie muzyki może mu teoretycznie pomagać w osiąganiu wyższych zysków.

Coraz częściej płacimy nie za produkty, ale usługi. W niektórych przypadkach to błędne koło, a zarazem świetny interes dla usługodawców.

ZAiKS co prawda sprawę przegrał, ale wciąż aktywnie działa na płaszczyznach, gdzie może zdobyć dodatkowe pieniądze. Wiele możemy natomiast zarzucić przejrzystości temu, jak są one wydawane. Spór ten występuje jednak przede wszystkim na linii artystów i producentów fonograficznych, nas jako ostatecznych użytkowników nie obchodzi… przynajmniej teoretycznie. Korzystałem ze Spotify w wersji Premium przez nieco ponad rok, po tym okresie stwierdziłem, że to jednak nie ma żadnego sensu. Powodów było wiele, jednym z nich znikająca muzyka, a także brak utworów, którymi byłem zainteresowany. Nie mogę ukrywać, to właśnie Spotify ze swoim radiem dopasowanym do wykonawcy, albumu lub utworu spowodowało, że odkryłem zupełnie nowe muzyczne horyzonty. Baza ponad 20 milionów utworów wydawała się początkowo ogromna… tylko co mi po niej, skoro nie jestem specjalnym fanem ani popu, ani rocka, ani metalu, ani żadnego innego popularnego gatunku?

W połowie ubiegłego roku zauważyłem, że trzy moje playlisty zapisane w Spotify nagle zrobiły się znacznie mniejsze. Lubię uporządkowanie wedle albumów, więc oznaczałoby to, że zmniejszyły się albumy… a to przecież niemożliwe. Problemem były oczywiście uzgodnienia między artystami i Spotify: warunki im nie odpowiadały, więc wycofali oni swoją muzykę z serwisu. Ja płaciłem wciąż ten sam abonament, a jednak trudno było ukrywać pewne rozczarowanie. Nikt mi gwarancji na wieczną dostępność danej muzyki nie dawał, ale jednak płacąc i używając, podchodziło się do tej kwestii w nieco pretensjonalny sposób. Prawdziwe otrzeźwienie przyszło jednak nie w tym momencie, lecz w chwili, gdy zdecydowałem się na rezygnację z abonamentu i moja usługa wygasła. Nadal miałem i mam dostęp do zapisanych wcześniej playlisty, usługa pamięta radia, z których korzystałem do niedawna, niemniej zawala mnie już reklamami, co nie jest specjalnie miłe i raczej zniechęca do używania tego właśnie odtwarzacza.

Spotify Premium rok później: mam 200 zł mniej i... nic poza tym. Zaraz zaraz... chyba nie tak to miało wyglądać?

Przez cały ten czas wydałem w ramach abonamentu ponad 200 zł. Fizycznie nie mam z tego kompletnie nic. Owszem, poznałem nowych wykonawców, owszem, w tym czasie korzystałem ze Spotify i na telefonie i na komputerze i byłem naprawdę zadowolony. Rzecz w tym, że to mimo wszystko po zakończeniu tego okresu i tak rozpatruję to w kontekście zakupu bochenka chleba: zapłaciłem za niego i go mam. Mogę zjeść, mogę podzielić się z innymi, mogę schować i przechowywać przez rok (raczej kiepski pomysł), mogę też wyrzucić. To produkt, który zakupiłem i który jest mój. W przypadku muzyki mowa o licencji na użytkowanie, kupując płytę, nie kupuję muzyki danego wykonawcy na własność, ale sama płyta należy do mnie i mogę z nią zrobić, cokolwiek zechcę. Usługi streamingowe już niczego takiego nie oferują. Płacimy za coś kompletnie wirtualnego i gdy tylko przestaniemy, tracimy także wszystkie przywileje.

Opcja streamingu jest rzecz jasna wygodna. Chmura z wideo lub muzyką, synchronizacja, zautomatyzowanie obsługi i dostęp z wielu urządzeń… Bez kabli, bez ręcznego przesyłania danych. Oj tak, gdy raz się tego wypróbuje, trudno powrócić do klasycznej formy odtwarzania. Jest to także ogromna zaleta dla usługodawcy, bo niezależnie od tego, jak z danego narzędzia korzystamy, do niego i tak spływają nie paczki pieniędzy, ale ciągły ich strumień. Sprawa ta nie ogranicza się zresztą jedynie do muzyki i VOD: coraz częściej sprzedawane jest tak oprogramowanie: Office 365 czy Adobe Creative Cloud to świetne tego przykłady. Płacimy mniej, ale za to ciągle, więc przy dłuższym okresie i tak wyjdzie drożej (choć będziemy mieli do dyspozycji najnowsze narzędzia). W ostatnim czasie na model abonamentowy przeszła także firma JetBrains zajmująca się tworzeniem oprogramowania dla deweloperów. Zrobiła to na tyle źle, że zniechęciła do siebie wielu klientów i musiała szybko reagować, aby załagodzić sytuację. Kolejną usługą jest Windows 10: w wielu przypadkach za niego nie płacimy, niemniej kontroli już takiej nad systemem nie mamy.

A co, gdbym nagle zechciał sprzedać starą grę? No tak... jest na Steamie, przywiązana do "mojego" konta...

Przyznam szczerze, że mi tej swoistej fizyczności posiadanych produktów zaczyna brakować. Czym innym jest posiadanie plików MP3, czym innym zabezpieczonych cyfrowo danych gdzie nas serwerze producenta. Wolę e-booki od papierowych książek, ale mam je zgromadzone na komputerze i czytniku, w efekcie nie muszę płacić żadnego abonamentu. Podobnie ma się sprawa z grami komputerowymi. Konta takie jak Steam, Orirgin czy Uplay co prawda zwiększyły wygodę dostępu do treści, ich aktualizowanie i wspólnej rozrywki ze znajomymi, ale co, jeżeli nagle zechcę coś odsprzedać? Nie mogę, mam dostęp tylko w ramach konta i w najlepszym wypadku mogę odsprzedawać właśnie całe konto – nie jest to zgodne z regulaminami tych usług, a na dodatek zabiera mi dostęp do wszystkich innych zgromadzonych treści. Nagle okazuje się, że wszystkie te dane są co prawda wygodne, ale przypisane już niemalże na stałe do jednej osoby. Handel z drugiej ręki znacznie na tym ucierpiał, zyskali na tym twórcy produktów sprzedawanych jako usługi. My stajemy się niejako przywiązani do tego, na co się zdecydowaliśmy. Choćby ze względu na wygodę nie będziemy chcieli z tych rozwiązań rezygnować, lepiej nadal płacić abonament.

Co można zrobić w takiej sytuacji? Rzecz jasna nadal jesteśmy w stanie kupować muzykę i filmy na płytach. Ich magazynowanie może nie być do końca wygodne, choć tutaj z pomocą przychodzą magazyny danych: domowy NAS jest w stanie nie tylko magazynować ogromne ilości danych i zabezpieczyć je na wypadek awarii dysków (to jest zależne od konfiguracji), ale często dodatkowo udostępnić nam je dla innych urządzeń. W efekcie te same materiały możemy wykorzystywać na innych komputerach domowych, ale także na sprzęcie mobilnym, gdy znajdziemy się poza domem – niektóre rozwiązania ułatwiają stworzenie takiej swoistej domowej chmury internetowej z dostępem z dowolnego miejsca na świecie, o ile oczywiście tylko posiadamy połączenie internetowe.

Chmura chmurze nierówna. Ta domowa z pewnością nie przeżyje większego deszczu, choć z drugiej strony będzie elastyczna.

Czy rozwiązanie takie możemy naprawdę nazywać chmurami? Przyznam, że jestem strasznie czepliwym sceptykiem i uważam to za jedynie marketingowy wymysł, który niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Sprawdźmy, czym takim powinna cechować się prawdziwa chmura: dostęp z dowolnego miejsca na świecie to podstawa i to faktycznie mamy zapewnione. Kolejny ważny element to natomiast skalowalność. Dziś potrzebujemy pewnych zasobów, jutro większych, a pojutrze mniejszych. Cóż, w przypadku chmury domowej w zasadzie nie mamy możliwości skalowania możliwości w dół. Rzecz jasna urządzenie do tego przeznaczone lub nawet cały komputer będzie w zależności od obciążenia regulował moc, ale jeżeli przepłacimy za coś, czego nie wykorzystujemy, nikt nam tej różnicy w cenie niestety nie zwróci. W przypadku prawdziwych chmur możemy to regulować płynnie, choć wtedy płacimy abonament.

Oczywiście rozważania tego typu nie dotkną użytkownika, któremu zależy tylko na magazynowaniu danych: za małe dyski można wymienić na większe. Te zbyt duże kiedyś i tak mogą się przydać, a nie płacimy za nich comiesięcznego haraczu. Kolejną cechą chmury powinno być bezpieczeństwo i mowa tutaj o naprawdę solidnym podejściu. Macierze dyskowe z duplikowaniem nimi nie są, bo stanowią zabezpieczenie naszych danych tylko w przypadku awarii jednego lub w zależności od konfiguracji kilku dysków. Co w sytuacji, gdy dziecko, kot, pies lub my sami np. przez nieuwagę zepchniemy serwer NAS z biurka? Upadek w trakcie pracy z dyskami magnetycznymi zakończy się najprawdopodobniej uszkodzeniem ich wszystkich i wtedy RAID w niczym nam nie pomoże. Co w sytuacji próby włamania do mieszkania i kradzieży? Co w razie klęsk żywiołowych? Nikt o zdrowych zmysłach sobie tego nie życzy, ludzie na ogół nie rozpatrują możliwości wystąpienia tego typu przypadków, ale nie ukrywajmy: one się po prostu zdarzają, my natomiast nie znamy ani dnia, ani godziny, w jakich to nastąpi.

Problemy możemy rozwiązać sami, albo zrzucić je na kogoś innego: żadne z rozwiązań nie jest jednak idealne.

W przypadku domowych zastosowań trudno wiec mówić o prawdziwej „chmurze”. Nijak się ma ona do rozwiązań takich jak Microsoft Azure czy chmury Amazonu, gdzie dane są rozmieszczone jednocześnie w wielu centrach danych na całym świecie. Dostępowi do nich zagrozić może wtedy globalna katastrofa, a także problem z łącznością – to jest właśnie ich podstawowa wada, usługa jest zlokalizowana „gdzieś tam”, daleko, na serwerach usługodawcy i nie jesteśmy w stanie jej dokładnie kontrolować, nie wiemy co się z nią dzieje, a na dodatek jesteśmy uzależnieni od dostępności łącza internetowego. Wybór jest więc delikatnie mówiąc trudny: rozpoczęliśmy przygodę od wyboru nowego miejsca dla naszych danych multimedialnych, a rozpatrujemy bezpieczeństwo chmur publicznych. Ciekawym rozwiązaniem wydają się tu oferty hybrydowe tj. składowanie wszystkich danych lokalnie na np. wspomnianym już NAS-ie, a także wykonywanie automatycznej kopii (choćby części z nich) do chmur publicznych. Najczęściej nie wiąże się to z dodatkowymi kosztami.

Co więc zrobić i jak żyć? Stajemy coraz częściej przed wyborem stworzenia czegoś we własnym zakresie, a także outsourcingu, przerzucenia odpowiedzialności na zewnętrznego usługodawcę, który za odpowiednie pieniądze udostępni nam miejsce, aplikacje, treści i inne elementy. Pierwsze podejście może wydawać się droższe, w szczególności na początku naszych inwestycji. Jest ono jednak znacznie bardziej elastyczne, bo to sami decydujemy, co takiego robimy i przede wszystkim, posiadamy to, co zgromadziliśmy. Możemy tym dysponować wedle własnego widzimisię, nie mamy rąk związanych regulaminami i ograniczeniami. Usługi to natomiast rzecz wygodna, szybka i niezabierająca nam czasu, którego przecież i tak wszystkim nam brakuje. Nie wiem, co zrobicie Wy, wiem natomiast, że sam na pewno długo jeszcze nie przejdę na model całkowicie usługowy – ani jeżeli chodzi o muzykę, ani materiały wideo, ani też inne elementy.

Źródło: PurePC.pl
Bądź na bieżąco - obserwuj PurePC.pl na Google News
Zgłoś błąd
Łukasz Tkacz
Liczba komentarzy: 7

Komentarze:

x Wydawca serwisu PurePC.pl informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Kliknij zgadzam się, aby ta informacja nie pojawiała się więcej. Kliknij polityka cookies, aby dowiedzieć się więcej, w tym jak zarządzać plikami cookies za pośrednictwem swojej przeglądarki.